sobota, 30 sierpnia 2014

Wakacje :)

Miały być jakieś ciepłe kraje, piękne słońce, brązowa opalenizna...
taka podróż poślubna z prawdziwego zdarzenia, prawie rok po ślubie.

A tymczasem... było nasze piękne polskie morze :)
Codzienne leniwe poranki i wspólne śniadania.
Co dzień inna rybka na obiad, a na deser przepyszne, jeszcze cieplutkie pączki z różą.
Mnóstwo przemierzonych kilometrów brzegiem morza, zakwasy na nogach i wymasowane piaskiem stópki.
Wycieczka pociągiem na Hel oraz wyprawa statkiem po morzu.
Przepiękne wschody, a także zachody słońca.
Całe mnóstwo miłości, radości, uśmiechów i jeszcze więcej pięknych zdjęć oraz wspaniałych wspomnień :)

A w tym wszystkim tylko My. Ja, mój mąż i nasze ukochane Dzieciątko.
Pierwsze i ostatnie takie wakacje w trójkę... :)










A od jutra odpoczywamy u rodziców :)

wtorek, 26 sierpnia 2014

15 tydzień i 4 dzień


Czuję się fantastycznie!
Takiej ciąży jak moja życzę każdemu :)

piątek, 22 sierpnia 2014

Takie to życie...

Od gimnazjum wiedziałam, że moje życie związane będzie ze szpitalem. Już od czasów gimnazjum interesowała mnie bardziej biologia oraz to, co kryje wnętrze człowieka. Z wyborem studiów nie miałam najmniejszego problemu. Pielęgniarstwo - tego byłam pewna na 100%. Z domu wyprowadziłam się w wieku 19 lat. Początkowo odległość która dzieliła mnie od domu rodzinnego to 100km. Bardzo związana z rodzicami, często ich odwiedzałam :)

Lata licencjackie przeleciały szybciutko. Przyszedł czas na obronę, najgorszą i najtrudniejszą w moim życiu. Naprawdę trzeba było się przygotować. Egzamin teoretyczny, następnego dnia praktyczny w szpitalu. Udało się, uzyskałam tytuł licencjata. Międzyczasie poznałam swojego męża, który wrócił ze studiów do rodzinnego miasta.

Z braku perspektyw i braku pracy zdecydowaliśmy, że wyruszamy w świat, już nie 100km od domu, a 400. Pojechał najpierw On, znalazł mieszkanie i dojechałam ja z wszystkimi tobołkami. Kilka dni później znalazłam pracę. Jak się później okazało w Szpitalu Uniwersyteckim, z najniższą pensją w całym mieście. Mimo wszystko nie wybrzydzałam. Rzuciłam się od razu na głęboką wodę i wybrałam Intensywną Terapię Kardiologiczną. Nie straszny były mi reanimacje, nie straszna była mi śmierć, choć na początku było ciężko. To była prawdziwa szkoła życia. Pokochałam tą pracę.

Międzyczasie złożyłam podanie na studia magisterskie, nie spodziewając się jednak cudów. Po pewnym czasie czytam maila, że przyjęli mnie i to na dzienne, które wybrałam w 1 kolejności. Nagle powstało wiele wątpliwości, jak sobie poradzę...? Praca na pełny etat i zajęcia w tygodniu. Udało się. Jakoś, wspólnymi siłami z koleżankami przebrnęłyśmy przez I rok studiów. Przed wakacjami, całkiem przypadkiem wpadła mi świetna oferta pracy w prywatnej przychodni, na zlecenie. Zgodziłam się z przyjemnością, szkoda było marnować taką szansę.

Minęły wakacje i pojawiły się jeszcze większe wątpliwości... Studia dzienne i dwie prace. Byłam o krok od zrezygnowania ze studiów, w pewnych momentach już nie dawałam rady. Często bywały chwile, że nie sypiałam po 36h, ponieważ po nocy szło się na zajęcia, potem obowiązkowe wykłady, a potem znowu na noc. Mąż mnie ogromnie wspierał i koleżanki również, bo same nie miały łatwo. Wypompowana byłam z resztek sił, ale postawiłam sobie jeden cel - obrona w lipcu i koniec kropka. I udało się. Obroniłam się na początku lipca i uzyskałam tytuł magistra. To był dzień, kiedy odetchnęłam pełną piersią. Uczucie nie do opisania. Cały ciężar, wszystkie emocje z poprzednich miesięcy, zmęczenie... to wszystko opadło. Czułam się lekka jak chmurki na niebie tego pięknego, słonecznego dnia :)

Międzyczasie dobiłam sobie gwoździa do trumny i zrobiłam 3 miesięczny kurs z pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej terapii oraz resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Zmieniłam również pracę. Nowy 2013 rok rozpoczęłam pracą na Noworodkach, radości mej nie było końca. I choć pracy było więcej, i choć momentami nie było czasu zjeść śniadania, obiadu, czy pójść do ubikacji, to pokochałam tą pracę. Czas w niej niesamowicie szybko leciał, nie było kiedy się nudzić. Byłam przy niejednych narodzinach, ale również niestety i przy śmierci. Cud narodzin to cud nie do opisania. To trzeba po prostu przeżyć, zobaczyć, być, aby zrozumieć :)

We wrześniu wyszłam za mąż. Spełniło się moje marzenie :) Zrodziło się też mnóstwo pytań, co dalej? Mieliśmy wracać w rodzinne strony, bo rodzina dla mnie to podstawa. Wszyscy jednak odradzali, łącznie z rodzicami. Z wielkim bólem serca podjęłam decyzję, że zostaniemy. Mojemu mężowi było to obojętne gdzie będziemy, decydujący głos miałam ja.

Tak więc zostajemy, a skoro zostajemy to nie ma sensu pakować pieniędzy w czyjeś mieszkanie, lepiej kupić swoje. Długo to nie trwało. Nie należę do osób, które jeżdżą, szukają, oglądają, a może jeszcze to, a może tamto, rozciągając to w dłuuuugim czasie. Dla mnie jest krótka piłka, podoba się? Podoba. Cena dobra? Atrakcyjna! Lokalizacja odpowiada? Jak najbardziej. To nad czym tu się zastanawiać? Bierzemy! :) Następnie mnóstwo papierologi, kredyt i... czekamy na wymarzone mieszkanko. Małe, ciasne, ale przede wszystkim własne :)

Międzyczasie wydarzył się Cud. Ten malutki Cud czekał na odpowiednią chwilę, na możliwość zamieszkania w swoim pokoiku, w swoich 4 kątach :) Ten malutki Cud, na który wszyscy tak czekamy sprawił, że dziadkowie (moi rodzice) zdecydowali się na przeprowadzkę. Z odległości 400km, jedynie kilkaset metrów będzie nas dzielić. Radości mej nie ma końca. I znów będziemy wszyscy razem, blisko siebie :)

A ja? Ja jestem przeogromnie szczęśliwa! Bo udało mi się osiągnąć to o czym marzyłam, bo udało mi się zrealizować te cele, które sobie w życiu wyznaczyłam. Szczęśliwa jestem, że to wszystko osiągnęłam własnymi siłami, własną ogromnie ciężką pracą, oporem, dobrym słowem i wsparciem najbliższych. I choć nie raz było ciężko, były łzy, ogromna rozpacz, wiele upadków... nie poddałam się, walczyłam do samego końca. Jestem szczęśliwa, że jestem właśnie "w tym miejscu". I choć nie wiem co przyniesie nam jutro, jaka będzie przyszłość, dziękuję Bogu, za to co otrzymałam w moim, mimo wszystko pięknym życiu :)

środa, 20 sierpnia 2014

"Zachciewajki"

Rzadko mam zachcianki ciążowe, ale od wczoraj po głowie chodzi mi kapuśniak. Miałam nieodpartą ochotę na coś kwaśnego. Nigdy nie robiłam, więc trochę mnie to zniechęciło... ale do odważnych świat należy, w końcu trzeba poszerzać swoje kulinarne horyzonty.
Dziś postanowiłam sprostać swoim wyzwaniom. Wybrałam się do sklepu, kupiłam potrzebne składniki i spokojnym, powolnym spacerkiem wróciłam do domu. Przy okazji chłonęłam każdy ciepły promyk słońca, bo kto wie ile tego lata jeszcze nam zostało?
Pokonałam 4 piętra (oczywiście nie obeszło się bez zadyszki hehehe) i wzięłam się do roboty.

I tak oto, po ok. godzince zadebiutował mój pierwszy w życiu kapuśniaczek :)

 
Aż wstyd się przyznać, ale tak mi posmakował, że zjadłam podwójną porcję :D

wtorek, 19 sierpnia 2014

Sen

Spory czas temu... kiedy jeszcze nie byłam w ciąży, wielokrotnie śniło mi się, że pod moim sercem rośnie mała kruszynka, wielokrotnie śniło mi się, że rodzę ślicznego, zdrowego chłopca...

Dzisiejszej nocy śniło mi się, że tuż przed porodem, na sali porodowej Profesor robił mi jeszcze USG żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku... i z uśmiechem na twarzy oznajmił "To dziewczynka!".

A ja? Choć bardzo chciałabym wytrwać w postanowieniu, że chcę mieć niespodziankę przy porodzie, nie wiem, czy będę na tyle silna, by w tym postanowieniu wytrwać, ponieważ zwyczajnie w świecie zżera mnie ciekawość... Kto rośnie, kto się rozwija, kto baraszkuje w moim brzuszku? Czy to chłopczyk, czy dziewczynka? Czy to Jaś, a może Hania? :)

W gwoli ścisłości: Płeć jest mi zupełnie obojętna. Czekam z utęsknieniem zarówno tak samo na córeczkę, jak i synka, wszystko mi jedno kto się urodzi, byle tylko Maluszek był zdrowy.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Kończymy I trymestr :)

Dziś kończymy I trymestr. Minął on niesamowicie szybko i niepostrzeżenie. Na początku towarzyszyło nam wiele obaw, lęków, strachu o tę malutką Kruszynkę, które na szczęście z każdą kolejną wizytą przeradzały się w ogromną radość i szczęście.

O istnieniu Maleństwa dowiedziałam się dokładnie w 3 tygodniu i 5 dniu ciąży, był to dla mnie ogromny szok, przez dłuższy czas nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Na pierwszą wizytę udałam się w  3 tygodniu i 6 dniu ciąży z powodu plamienia. Profesor dokładnie mnie zbadał, uspokoił i przepisał Femibion, Luteinę oraz Euthyrox z powodu wysokiego poziomu TSH. Na następną wizytę udałam się w 5 tygodniu i 3 dniu ciąży, niestety USG wykazało jedynie pęcherzyk ciążowy z ciałkiem żółtym.  Byłam trochę zawiedziona i niepocieszona, jednak mimo wszystko cieszyłam się, że ciąża zagnieździła się prawidłowo, ponieważ z powodu laparoskopii występowało u mnie zwiększone ryzyko ciąży pozamacicznej. W tym dniu otrzymałam również zwolnienie lekarskie i nakaz oszczędzania się oraz odpoczynku.

Tuż po Bożym Ciele wybrałam się na USG do przychodni w której pracowałam. Był to dokładnie 6 tydzień i 6 dzień naszej ciąży. Widziałam przepięknie bijące serduszko, a kilka dni później - w 7 tygodniu i 3 dniu na wizycie u ginekologa mogłam posłuchać jego bicia. Dostałam również skierowanie na mnóstwo badań i cała w skowronkach opuściłam gabinet. 

W 9 tygodniu i 3 dniu ciąży powróciłam z plikiem zrobionych badań, zostałam zważona, zmierzono mi ciśnienie i założono kartę ciąży. Wszystkie wyniki były w jak najlepszym porządku, jedynie wit. D3 miałam na poziomie niewystarczającym, więc zaczęłam ją przyjmować dodatkowo.

Do tego czasu czułam się wspaniale. Nie doskwierały mi żadne ciążowe objawy poza powiększeniem piersi, sennością oraz częstszym bieganiem do toalety. Po 9 tygodniu przez kilka dni męczyły mnie okropne nudności, na szczęście obyło się bez wymiotów, a kilka dni później ustały i pojawiają się już tylko sporadycznie.

Po 10 tygodniu ciąży coraz częściej zaczęło pobolewać mnie podbrzusze, a po 11 tygodniu dodatkowo doszły częste bóle głowy. Poza tym innych objawów ciążowych z wyjątkiem tych sprzed 9 tygodnia nie dostrzegłam :)

W 12 tygodniu i 4 dniu ciąży wybrałam się na pierwsze ważne USG. Bardzo stresowałam się tym badaniem, wielokrotnie modliłam się, by wszystko było dobrze i takie też wieści obwieścił mi pan doktor. Wyszłam z gabinetu przeszczęśliwa. Miałam ochotę skakać i krzyczeć z radości! :)

Po 13 tygodniu zaczęłam się szybciej męczyć, coraz częściej miewam uczucie, jakby brakowało mi tchu, w kościele notorycznie robi mi się słabo, w środkach komunikacji miejskiej jest mi duszno, a po wyjściu na 4 piętro i wejściu do mieszkania mało ducha nie wyzionę. 13 tydzień zleciał nam na wizytach u lekarza w przychodni oraz u pana profesora.

Pan profesor był bardzo zadowolony. Odstawił nam Luteinę, zbadał, jak zawsze przekazując, że wszystko jest bardzo dobrze. Na widok USG uśmiechnął się i rzekł "No pięknie!" i na koniec dodał "Wszystko jest bardzo pięknie i bardzo mnie to cieszy", po czym odrzekłam "Ja również bardzo się cieszę" i wyszczerzyłam najszczerszy i największy uśmiech jaki tylko potrafię :) Jak zwykle wyszłam pełna radości, naładowana pozytywnymi myślami i energią na następne tygodnie.

Ciśnienie mam w normie, momentami zdarza się być trochę niskie, ale u mnie to normalne, ponieważ jestem niskociśnieniowcem. Jeśli chodzi o wagę, przytyłam póki co niecały kilogram. Najbardziej ciągnie mnie do słonego i kwaśnego. Specjalnych zachcianek nie mam, czasem tylko mam wielką ochotę na kilka łyków coca-coli. Ogólnie czuję się fantastycznie i oby tak dalej... :)

środa, 13 sierpnia 2014

SpaceroweLove cz. II

Pogoda się trochę ochłodziła, z czego bardzo się cieszę.
Upały porządnie dawały mi w kość, do tego stopnia, że nie miałam ochoty nigdzie wychodzić.
Ostatnio szybko się męczę i ciągle mam wrażenie, jakby mi tchu brakowało,
a te upały dodatkowo to potęgowały.
Z racji tego ochłodzenia, niewiele myśląc postanowiłam ruszyć swój kuferek na spacerek.
Spakowałam prowiant, ubrałam wygodne dresy i pomaszerowałam do lasu.
W lesie było jeszcze przyjemniej, tak fajnie rześko i chłodno.
Usiadłam na ławeczce i przegryzając przekąski czytałam sobie książkę.
Czas miło upłynął, a my (ja i Maluszek) troszkę się dotleniliśmy.
Potem jeszcze trochę pospacerowałam i wróciłam do domu, gdzie czekał stęskniony mąż :)




A tymczasem zabieram się za pieczenie chleba :)

* * *

P.S. Chlebuś wyszedł przepyszny! Mąż się ciągle zachwyca.
Oczywiście najlepiej smakuje z masełkiem i kakaukiem. Mniam! :)

wtorek, 12 sierpnia 2014

A jednak!




Cuda się zdarzają...
i trzeba w nie wierzyć do samego końca.
Choćby już sił brakowało,
choćby życie już sensu nie miało,
choćby wszystko się na głowę waliło,
choćby nie wiadomo co...
nie wolno nigdy tracić wiary i nadziei
na lepsze "jutro" :)





P.S. Tym razem notka nie dotyczy mnie...
choć niewątpliwie mogę uznać, że Maleństwo rosnące pod moim sercem to Cud, nad Cudami :)
To takie moje ogólne przemyślenia z powodu pewnego impulsu, miłej wiadomości...
Cieszę się, że nie tylko u mnie zdarzają się cuda :)
Zawsze warto walczyć do samego końca o swoje szczęście!

piątek, 8 sierpnia 2014

Zaczęliśmy 13 tydzień :)

Czas pędzi jak szalony… Jeszcze troszeczkę i zaczniemy II trymestr :)

Skoro USG wyszło dobrze, nasza Kruszynka również miewa się dobrze, postanowiłam zacząć znów jeździć na rowerze. Wybieram proste trasy, które nie męczą, nie są zbytnio zatłoczone i przede wszystkim relaksują. Moją ulubioną trasą jest oczywiście las w pobliżu osiedla. Jeździłam jego dróżkami już wiele razy, ale zawsze znajdzie się jakaś nowa, nieodkryta :)

Postanowiłam również, że zacznę chodzić na basen. Chciałabym przynajmniej raz w tygodniu. Chyba najwyższa pora wziąć się za kręgosłup, którego ból niestety coraz częściej mi doskwiera. W planie mam również wybrać się na spotkanie z poleconą rehabilitantką, porozmawiać i poprosić o pokazanie najlepszych ćwiczeń chroniących i wzmacniających kręgosłup. Muszę o niego koniecznie zadbać.

Coraz częściej rozglądamy się z mężem za meblami kuchennymi do naszego mieszkanka. Czytamy, oglądamy, szukamy gdzie by je można było zrobić w miarę tanio ale i solidnie. Wstępny projekt mamy, wiemy co i jak chcemy, jednak jesteśmy też otwarci na różne propozycje i porady osób, które znają się na tym bardziej niż my :) Nadal zastanawiamy się nad rozwiązaniem w łazience, jaką zrobić lub kupić szafkę pod umywalką. Z kolei wybrane mamy już mniej więcej panele i zdecydowaliśmy, że będą one położone w całym mieszkaniu, także przy aneksie, z wyjątkiem łazienki. I pomyśleć, że tyyyyyle jeszcze przed nami... :)

Przyszły tydzień upłynie nam na dwóch wizytach lekarskich i spotkaniach w przemiłym gronie. Doczekać się już nie mogę :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

USG

Jesteśmy już po!
Zanim jednak wybiła 12:30 i zaczęłam się zbierać do wyjścia, snułam się po mieszkaniu, nie wiedziałam czym mam się zająć, stresowałam się i najchętniej to już chciałabym być po.
Myślałam, że zniosę jajko albo nawet i całą wytłaczankę hehehe :)
W końcu dotarłam do przychodni!
Siedząc przed gabinetem i przebierając na przemian nogami, wreszcie zostałam zaproszona do środka. Wyskoczyłam z krzesła jak z procy :)
Ledwo się położyłam, a już usłyszałam pierwszą dobrą wiadomość: torbiel zmniejszyła się z 8 do 4 cm.
Ufffff, co za ulga!
A dalej to już miód na me serce.
Wszystkie parametry są prawidłowe, wg USG Maluszek jest troszkę starszy, niż wskazuje na to data ostatniej miesiączki. Serduszko biło jak szalone - 170/minutę, pewnie ze szczęścia, że mamusia Je podgląda :)
Maleństwo spokojnie sobie leżało, połykało płyn owodniowy i puszczało bąbelki, a pod gwałtowniejszym naciskiem głowicy przez pana doktora, poruszyło się i pomachało rączką.
Przeuroczy widok. Taki mały człowieczek, taki najcudowniejszy na świecie... Mogłabym tak patrzeć w ten monitor USG godzinami i uśmiechać się bez końca :)

Kamień spadł mi z serca! I mogę teraz skakać z radości :) Jestem przeszczęśliwa!!! :):):):)

piątek, 1 sierpnia 2014

12!

Ten czas pędzi jak szalony!
Dziś przywitaliśmy szczęśliwie 12 tydzień naszej ciąży... :)
Już coraz bliżej końca I trymestru, a brzuszka ani widu, ani słychu.
Nie mogę doczekać się pierwszego ważnego USG i modlę się, żeby wszystko było dobrze,
żeby moje Maleństwo było zdrowe i prawidłowo się rozwijało,
a im bliżej USG, tym coraz bardziej stresuję się.

Goście byli 3 dni i dzisiaj pojechali, teraz jakoś tak cicho i pusto zrobiło się na mieszkaniu...
Udało nam się zwiedzić trochę miejsc, a słońce prażyło niemiłosiernie.
Dziś dla ochłody troszkę popadał deszczyk,


ale kilka godzin później ponownie zaświeciło słońce.


Prosto ze Śląska przyjechała do nas również pierwsza porcja ubrankowej wyprawki, a kołyska, wózek i wanienka czekają już na nas zapakowane u babci na strychu  :)