wtorek, 22 września 2015

Siedem miesięcy za nami.

Dopiero co publikowałam notkę nad morzem o skończonym pół roczku Oli, a tu już kolejny miesiąc za nami. Chyba jeszcze o tym nie pisałam... ale powoli myślimy z dziewczynami o organizacji roczku dla naszych lutowych dziewczynek :) Za nami już 7 miesiąc. 

Niewiele się on różnił od tego szóstego. Ola zaczyna coś tam powoli raczkować, ale zdecydowanie bardziej woli pełzać, a przynajmniej na naszych panelach, bo na trawie, kocu czy dywanie nieźle jej raczkowanie wychodzi. Najbardziej lubi "biegać" po domu za odkurzaczem, mamy z tego wtedy niezły ubaw :) 

Ledwo skończyła pół roczku, a zaczęła sama siadać w wózku. Spacery dla niej stały się teraz o wiele ciekawsze, a staramy się spacerować w dalszym ciągu dużo, mimo czasem niezbyt korzystnej pogody. Żeby jednak usiąść musi mieć jakieś podparcie, czy to na bokach w wózku, czy chociażby rękę... sama jednak jeszcze nie potrafi siadać, mimo że posadzona pięknie siedzi i bawi się zabawkami. Mimo wszystko staram się jej jeszcze za często nie sadzać.

Wyrosły jej dwie, piękne, dolne jedyneczki, na szczęście obeszło się bez większych grymasów i nieprzespanych nocy. Póki co następnych ząbków na horyzoncie nie widać i nie zapowiada się, by w najbliższym czasie stan jej uzębienia zmienił się, choć nadal slini się na potęgę i smakuje wszystkiego, co tylko wpadnie w jej ręce.

Ostatnio na szczepieniu ważyła niecałe 8,5kg i ma 71cm długości. Przybiera teraz zdecydowanie wolniej na wadze, znajduje się między 75, a 90 centylem na siatce, ale mimo to uważam, że jest co dźwigać. Rozwija się pięknie i jest bardzo rozumna. Poproszona potrafi zrobić "pac pac" na stole, podłodze, blacie, czy gdziekolwiek. Dziadek nauczył ją też robić "baran baran buc" i na te słowa, gdy ktoś przybliża się do niej, przymyka oczka i robi czułkiem "buc" :) Gada jak najęta... tata, dada, mama, baba, ka, ala, ada... nieustannie, a kłóci się bardziej niż baba na targu :D

Nie jest już tak ufna do wszystkich jak dawniej. Nie uśmiecha się też do nieznajomych jak dawniej, chyba, że wyczuwa, że ktoś jest naprawdę w porządku. Patrzy ostrożnie, przygląda się, a gdy ktoś nieznajomy ją zaczepia, zdarza jej się nawet rozpłakać. Na każdych wizytach lekarskich musi "dać głos" i wszyscy muszą ją słyszeć dookoła, bo zrobiła się z niej pani niedotykalska. 

W gronie rówieśników nie da sobie "w kasze napluć". Zawsze wszystko wywalczy dla siebie, do celu idzie choćby po trupach. Lubi pozować do zdjęć i ogólnie bardzo lubi towarzystwo małych dzieci, choć ostatnio nieładnie się zachowuje, bo ciągnie za włoski i wpycha paluszki do oczek i nie wiem jak jej to wybić z główki? Czy w ogóle da się na tym etapie rozwoju?

Jest wielkim smakoszem. Lubi jeść, ale przecież wiadomo to nie od dziś. Póki co wszystko zjada chętnie i nadal chętnie poznaje nowe smaki, jednak i tak głównym jej posiłkiem jest moje mleczko. Pierś ssie 6-7 razy na dobę: rano, koło południa, po obiadku czasem, pod wieczór, po kąpieli do snu, w nocy (od czasu powrotu znad morza i wcześniejszej kąpieli ma jedną dodatkową pobudkę na jedzenie) i nad ranem.

Jest żywym sreberkiem, wszędzie jej pełno, wszystko chciałaby zobaczyć, dotknąć, spróbować. Jest naszą wielką radością! :)

sobota, 19 września 2015

Wycieczka na Podkarpacie

W mijającym tygodniu, przy okazji wizyty mojego taty u lekarza, wraz z rodzicami i Olą postanowiłam wybrać się na 3 dni na Podkarpacie. Ktoś by pomyślał "opłaca się jechać 400km na 3 dni, z tego pierwszy i trzeci to prawie pół dnia jazdy?". Otóż, opłaca!  

Na Podkarpaciu mamy rodzinę. Jest prababcia i dwóch pradziadków Oleńki. Zależy mi bardzo na tym, by miała z nimi kontakt przy każdej lepszej okazji, tym bardziej, że babcia ma problemy z pamięcią. Babcia nie chciała wypuścić Oli z rąk nawet na moment. Cieszyła się niesamowicie. Dziadzu zabił specjalnie dla niej królika, a ciocia pozbierała jej jajeczka i wykopała świeże jarzynki. Tak więc obładowani po sam dach, wróciliśmy szczęśliwie do Warszawy.

Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że drugiego dnia pobytu Ola znowu dostała katar. Sama już nie wiem czy to jakaś infekcja, czy znowu na zęby? W każdym razie w poniedziałek idziemy do kontroli, bo wolę chuchać na zimne i sprawdzić, czy oskrzela i płuca są czyste, no i uszka, bo znowu zaczęła się za nie ciągnąć. Przez to droga powrotna minęła nam okropnie. Ola jak nigdy, była marudna, trochę popłakiwała, niechętnie tego dnia jadła, a kupkę robiła niedługo po tym jak wyjeżdżaliśmy z postoju, to też zatrzymywaliśmy się częściej niż zwykle. Gdyby tego było mało, to i mnie w dniu powrotu dorwał katar (wcześniej bolało mnie gardło) i czułam się fatalnie. Nie wiem czy to zmęczenie podróżą, czy stres i poddenerwowanie w związku z Olą... ale już w drodze powrotnej czułam się okropnie. Po raz pierwszy od porodu musiałam łyknąć paracetamol po powrocie do domu, bo mimo, że miałam 37,8 stopni, czułam jakby mnie paliło, było mi gorąco, łeb mi mało nie pękł od kataru. Po powrocie marzyłam tylko o tym, aby położyć się do łóżka. Dobrze, że mąż wykąpał Olę, ale niestety to co najgorsze czyli inhalacja, oklepywanie i potem odciąganie smarków (Ola tego nie-zno-si! a w pojedynkę ciężko sobie poradzić, bo jest niesamowicie silna i się wyrywa) należy do mnie. Potem na szczęście już tylko cycuś na uspokojenie, całus w czółko i kolorowych snów :)

Całe szczęście ranek powitałyśmy z uśmiechami na buziach. Całą trójeczką wariowaliśmy w łóżku i zwlekać nam się z niego absolutnie nie chciało. Korzystając z chwili, gdy mąż zabrał Olę do salonu i przygotowywał nam śniadanie, trochę jeszcze poleniuchowałam w łóżku. 

W końcu trzeba było zwlec się z łóżka, ogarnąć i zrobić porządek z "podarkami". Poćwiartowałam królika na kawałki i zamroziłam. Dynie póki co wystawiłam na balkon, w późniejszym czasie pokroję ją na kawałki, upiekę, zblenduję i zapasteryzuję, będzie na krem z dyni. Mój mąż robi przepyyyyyyszny krem z dyni :) Marchewkę, pietruszkę i buraczki pokroiłam w kawałki, zbnalszowałam, poporcjowałam i również zamroziłam. Część buraczków upiekłam, starłam na tarce i również zamroziłam. Z części mama też zrobiła wywary w słoikach do barszczu. Tym samym cała dolna szuflada przeznaczona dla Oli jest wypchana po brzegi samymi dobrociami :)

poniedziałek, 14 września 2015

2! :)

Dwa lata minęły jak jeden dzień...
I my, wzbogaceni o nowe doświadczenia.
Już nie tylko jako mąż i żona, ale również jako spełnieni rodzice :)

sobota, 12 września 2015

29 tygodni... :)

Jutrzejszego dnia Ola kończy 29 tygodni. Musiałam aż zajrzeć do kalendarza i policzyć, bo przyznam szczerze, że już dawno straciłam rachubę :)

Za nami ostatnia dawka żółtaczki, całe szczęście tym razem ominęła Olę gorączka i odczyn poszczepienny. Mała waży już niecałe 8,5kg. Ciężka jest, nie powiem... ale sądziłam, że waży więcej. A tymczasem jak dość długo była na 97 centylu, tak teraz spadła między 75, a 90! I choć wiem, że na początku dzieciaczki przybierają na wadze sporo, aby potem przystopować, to jednak zastanawiałam się, czy aby wszystko jest ok. Jednak doszłam do wniosku, że gdyby coś było nie tak, lekarz by mi o tym powiedział, a ja z kolei nie lubię szukać problemów tam, gdzie ich nie ma... :) Jeśli chodzi o wzrost, to wydaje mi się, że coś ją pielęgniarka źle zmierzyła, bo jakoś nie sądzę, aby w prawie 7 tygodni urosła tylko pół centymetra? Za to jej stopa ma już prawie 11cm! :)

Ostatnio dopadł Olę katarek, na szczęście po kilku dniach odpuścił na dobre. Wahałam się, czy iść z Olą na szczepienie, ale przy okazji zleconych podstawowych badań krwi, pobrałam Oli CRP i byłam spokojna, że to żadna infekcja. A swoją drogą wyniki badań ma idealne :) Lekarz stwierdził, że to katar od zębów i nie pomylił się. Długo czekać nie musiałam.

W piątek przebił się pierwszy ząbek. Nie byłabym sobą, gdybym nie wzięła łyżeczki i nie posłuchała. Hurrra! Jest, dzwoni, słychać go i czuć pod palcem :) Niewiele później, bo następnego dnia, przebiła się druga jedynka. Tak więc idą razem. Póki co są to ledwo widoczne kiełki, ale są... Na szczęście do tej pory obyło się bez większego marudzenia. Ola na szczęście śpi w nocy bez problemu... jak już to w ciągu dnia "skarży się" na ból, bierze wszystko do buźki, krzywi się czasem, ciamka namiętnie gryzaki, domaga się więcej uwagi, którą staramy się jej jeszcze bardziej zapewnić :)

Przedwczoraj spełniło się również jedno z moich malutkich marzeń... Mamy TULĘ! Marzyłam o niej, jak jeszcze nawet nie byłam w ciąży... jednak cena jak dla mnie była trochę za wysoka. Wczorajszego dnia, całkiem niespodziewanie natrafiła się okazja i nawet się nie zastanawiałam. Sprzedałam chustę, dołożyłam 60zł i kupiłam wymarzone nosidełko. Komfort zakładania i noszenia jest o niebo lepszy niż w chuście. A do tego ten unikatowy wzór... ależ się cieszę :)

wtorek, 8 września 2015

Rozszerzanie diety, jak to się u nas zaczęło...

Początkowo rozszerzanie diety chciałam zacząć standardowo, jak to miało miejsce dawniej... po 4 miesiącu. Jednak naczytałam się wielu artykułów i stwierdziłam, że jednak poczekam do tego skończonego 6-stego miesiąca. Ola spokojnie moim mlekiem się najadała i nie miałam potrzeby jej dokarmiać, a i dla mnie było to bardzo wygodne. Obecnie odchodzi się od wprowadzania nowych pokarmów szybciej niż po 6-stym miesiącu ze względu na jeszcze nie do końca dojrzały układ pokarmowy dziecka.

Ola na szczęście nigdy nie miała problemów brzuszkowych, szczęśliwie uniknęłyśmy kolek, bóli brzuszka, wzdęć, problemów z wypróżnianiem, itd. Mimo to, nowe produkty planowałam wprowadzać bardzo starannie i powolutku, dokładnie ją przy tym obserwując. Zdecydowałam, że jednak zacznę po 5 miesiącu, że to już odpowiednia pora.

Swoją przygodę z rozszerzaniem diety Ola rozpoczęła z ziemniaczkiem, dlaczego? Bo ziemniak jest neutralny, nie jest słodki, tak jak np. marchewka i nie powinien powodować problemów z wypróżnieniem. Przyjęłam schemat:

1 dzień - kilka łyżeczek warzywka
2 dzień - obserwacja 
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

1 dzień - poznane warzywko + nowe
2 dzień - obserwacja 
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

1 dzień - jedno lub dwa poznane warzywka + nowe
2 dzień - obserwacja
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

Po 3 tygodniach miałyśmy już 3 nowe warzywka poznane. Na ich podstawie można było już ugotować zupkę :)

Pierwsze warzywko wprowadzałam pomieszane z moim mlekiem. Każde kolejne nowe warzywka przemycałam ze starym już poznanym. W przypadku gdy konsystencja niektórych jest zbyt gęsta albo kleista, również dodaję swoje mleko.

Obserwacja polegała na tym, że przypatrywałam się Oli czy nie ma jakiejś wysypki, jak się zachowuje, czy nie ma problemów brzuszkowych, czy bez problemu robi kupkę, jakie ma samopoczucie. Dzięki powolnemu wprowadzaniu warzywek i dokładnej obserwacji byłam w stanie wyłapać ewentualne alergeny. Wprowadzając np. dwa nowe składniki i w przypadku gdyby coś ją uczuliło, nie wiedziałabym, co... Musiałabym wówczas odczekać, aż problem zniknie i wprowadzać każdy składnik osobno, po kolei i wyłapać, który to mógł powodować problemy brzuszkowe lub alergiczne. Przez to traciłabym tylko czas. Potencjalnie alergia może pojawić się nawet do 5 dni po zjedzeniu czegoś nowego.

Ekspozycja na gluten
Tuż przed skończeniem pół roczku zaczęłam Oli wprowadzać gluten. Dawniej zalecano go wprowadzić nie szybciej niż po 5 miesiącu, ale nie później niż po skończonym 6. Obecnie podobnież nie ma tej granicy i można go wprowadzić kiedy się chce, jednak ja zrobiłam to przed ukończeniem 6 miesięcy. Zakupiłam w tym celu kaszkę pszenną Holle, ma ona bardzo dobry skład i nie wymaga gotowania, ani traktowana wrzątkiem, jest gotowa od razu do spożycia. Wsypywałam ją początkowo przez miesiąc po 1 łyżeczce bezpośrednio do przygotowanych warzywek i owoców (można też do swojego mleka lub MM), pełnią one wówczas rolę osłony dla alergenu, którym jest gluten i pomagają go prawidłowo trawić.
Nietolerancja glutenu objawia się głównie brzuszkiem - biegunki, dużo śluzu albo nitki krwi w kupce, bóle brzuszka, rumień na policzkach, szorstka i czerwona skóra na polikach, wysypka. Gluten wywołuje reakcję powoli - może być od razu, a może być po tygodniu czy dwóch, jak kosmki w jelitach zareagują. Dlatego zaleca się ekspozycję czyli podawanie malutkich dawek długi czas.
Po miesiącu ekspozycji można zwiększyć podawanie kaszki przez 2 tygodnie do 2xdziennie np. łyżeczkę kaszki do warzywek i łyżeczkę kaszki do owocków na deser, a po kolejnyh 2 tygodniach 3x dziennie. Po dwóch miesiącach można podawać gluten bez ograniczeń. Mogą to być dowolne obiadki, czy kaszki na śniadanie lub kolację z glutenem.

Jajko
Kiedyś podawano je osobno. Obecnie zaleca się podawać już całe jajko, ale... białko jest dość silnym alergenem, które nie zawiera żadnych wartości, całe sedno tkwi w żółtku, które zawiera najwięcej wartości. Gdyby Ola była alergikiem, dałabym jajko osobno. Jednak póki co nie cierpi na żadne alergie, więc zaryzykowałam i dałam od razu całe jajeczko. Ugotowałam osobno, rozdrobniłam widelcem i dodałam do zupki.

Mięsko
Po wprowadzonych kilku warzywkach i owocach zdecydowałam się podać Oli mięsko. Pierwszym mięskiem był indyk. Skorzystałam ze słoiczków, bo niestety nie miałam dojścia, skąd mogłabym wziąć dobre mięso dla dziecka. Z tego co się dowiedziałam, najbardziej polecany jest dla dziecka królik i cielęcinka, ponieważ tych zwierzątek nie da się nafaszerować żadnymi hormonami i antybiotykami, jest to dla nich po prostu zabójcze. Więc te mięska to takie pewniaki bez żadnych "dodatków".

Dopajanie
W przypadku karmienia piersią dzieci nie ma potrzeby dopajać. Pokarm matki zarówno gasi pragnienie jak i łaknienie. Jednak gdy zaczynamy rozszerzać dietę, warto pomyśleć również o podawaniu czegoś do picia. Najlepsza i najzdrowsza jest oczywiście woda. Moja Ola jednak wody nie lubi. Próbowałam ją oszukać na różne sposoby. Nie wypije, krzywi się i wypycha butelkę. Bardzo fajne są herbatki HiPPowe np. melisa z sokiem jabłkowym, czy dzika róża z sokiem z czerwonych owoców, te Ola lubi bardzo i chętnie pije. Oczywiście nie poddaję się i cały czas próbuję podawać  jej wodę.

Przekąski
Tak jak wspomniałam, Ola bez problemu najada się moim mlekiem, dlatego nie zapycham jej żadnymi kaszkami. Tak samo uważam, że wszelkie chrupki, biszkopty, ciasteczka to moim zdaniem też zapychacze, dlatego staram się je Oli dawkować bardzo rozsądnie, od czasu do czasu... zazwyczaj na spacerze. Pochłania je ekspresowo. Bardzo fajne są biedronkowe chrupki kukurydziane Reksio bez dodatku soli i cukru oraz wafelki ryżowe HiPP :)

Nie patrzę na etykietki słoików, nie czytam tabelek, co można wprowadzać w którym miesiącu. Staram się iść za głosem serca i podawać wszystko powoli. Przede wszystkim dokładnie obserwuję swoje dziecko i staram się dawać jej to co dobre i zdrowe. Obecnie głównym posiłkiem Oli jest póki co moje mleko. Popołudniu dostaje obiadek ok 125g, czasem więcej... i czasami na podwieczorek jakieś owocki przecierane lub w kawałkach.

Korzystamy z karmienia łyżeczką, a także metody BLW. Rozdrabniam Oli jedzonko widelcem, lub kroje na małe kawałeczki, staram się już nie blendować, ani nie przecierać na papkę. Było już kilka sytuacji podwyższonego ryzyka, kiedy to córa się krztusiła, ale zachowywałam zimną krew i dawałam jej szansę, żeby sama sobie poradziła z kawałkami jedzenia i sama odkrztusiła. Udało się! :)

To są tylko moje osobiste przemyślenia, zbiór informacji, opinii, różnych zdań, z których zaczerpnęłam wnioski i stworzyłam swój prywatny plan rozszerzania diety. Absolutnie nikomu go nie narzucam, podzieliłam się nim, bo może akurat komuś się przyda. I to by było chyba na tyle :)

sobota, 5 września 2015

Rozszerzania diety c.d.

Pamiętam jak nie mogłam doczekać się, aż zacznę rozszerzać Oli dietę. Potem mój zapał trochę ostygł i stwierdziłam że nie ma gdzie spieszyć się... Gdy wreszcie nadszedł ten moment, poczułam że przeskakujemy kolejny etap do przodu, że znowu "zamykamy jedne drzwi, a otwieramy kolejne".

Od początku planowałam Oli gotować... nie dlatego że jestem przeciwna słoiczkom (bo je również czasem zdarza mi się podać) ale dlatego, że gotowanie dla niej sprawia mi ogromną przyjemność :)

Dziś na przykład zrobiłam dla niej kuleczki z kaszy jaglanej z mięskiem z indyka, marchewką i brokułem, pokropione niedużą ilością oleju rzepakowego.

Posadziłam Olę w krzesełku, zanim uformowałam kuleczki, podałam na tackę różyczki brokuła i słupki marchewki. Brokuły rozgniatała w rączce, a marchewką się interesowała, brała w paluszki i pchała do buźki. Wreszcie położyłam kuleczki na tacce i co? Pach, pach, pach i było po kuleczkach. Zwinnie zgniotła je w rączkach, w dalszym ciągu interesując się marchewką. Tak więc uformowałam na nowo kuleczki, tym razem mikroskopijnej wielkości i po prostu nakarmiłam ją ręką.

Zjadła łącznie 5 kuleczek wielkości orzecha włoskiego. Chyba jej smakowało, bo pięknie otwierała buziaczka, żuła, memlała i połykała jedzonko, wydając przy tym dźwięki "mmmmm". Bardzo się ucieszyłam, że wszystko ładnie zjadła, a na końcu z zachwytu powiedziała nawet "baba". Rozgadało nam się dziewczę! :)

Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie to, że po obiadku czekało mnie czyszczenie przeklętego krzesełka do karmienia. Nie ma to jak Ikeowa Antylopka, prosta, plastikowa, bez zakamarków, wystarczy tylko wsadzić pod prysznic, rach, ciach i po kłopocie.

Rozszerzanie diety idzie nam zaskakująco dobrze. Póki co Ola wszystko ładnie i chętnie zjada. Najbardziej smakuje jej mięsko, potem owoce i warzywka. Na szczęście nie wybrzydza i zjada wszystko, ale po entuzjazmie podczas jedzenia widać, co jej smakuje bardziej, a co mniej. Oprócz warzyw i owoców mamy już za sobą wprowadzony gluten, indyka i jajko. Teraz pora na kolejne mięska i rybkę :)

Czasem gotuję jej na jeden dzień, a czasem więcej i mrożę w słoiczki. Znad morza przywieźliśmy całą reklamówkę jabłek papierówek, które spadały przy naszym pensjonacie. Moja mama zrobił Oli przepyszny kompocik jabłkowy naturalny, bez cukru, a z pozostałych po kompocie jabłek zrobiłyśmy mus i zamroziłyśmy. Na jesień, zapiekany z ryżem, czy kaszą jaglaną, albo zwykłą kaszką czy nawet sam, będzie wyśmienity :)

czwartek, 3 września 2015

Ząbki?

Przyszło ochłodzenie... hurrrrra! Spacery stały się teraz o wiele, wiele przyjemniejsze :) Niestety wraz z ochłodzenie, przypałętał się do Oli katar. Po pas. Dosłownie! Ola pełza i kicha, a ja biegam za nią z chusteczkami.

Od razu podałam witaminki, zaczęłam oklepywać, oczyszczałam nosek, smarowałam pod nim maścią majerankową i dzisiaj było już o wiele lepiej.

Podczas dzisiejszego popołudniowego spaceru zahaczyłyśmy o przychodnię i udało nam się wcisnąć na wizytę. Nasz doktorek jak zwykle był wielce zdziwiony i jednocześnie zachwycony rozwojem Oli. Przebadał ją dokładnie i poinformował, że nic złego nie widzi. Katar jest od zębów. 

Tak więc prawdopodobnie Oli idą ząbki... ale to nie znaczy, że pierwszy wyjdzie "zaraz". Może to potrwać nawet kilka tygodni. Niby dziąsełka są delikatnie rozpulchnione, ale ja tam jakoś nie widzę różnicy. Zauważyłam natomiast, że wszystko ze zdwojoną siłą ląduje do buzi... do łask powróciła również Żyrafka Sophie :)

No to czekamy na tą pierwszą białą kropeczkę :)