czwartek, 24 grudnia 2015

Pierwsza wspólna Wigilia.

To był piękny i niezapomniany dzień :) Wzruszyłam się bardzo! I choć nie było nas wiele, bo tylko nasza trójeczka i moi rodzice, to na pewno ten dzień na zawsze pozostanie w mojej pamięci :)

Wigilia była bardzo udana. Ola była grzeczniutka (a ostatnio naprawdę sporo marudzi), towarzyszyła i ładnie jadła z nami przy stole. Smakowała jej rybka i uszka, spróbowała też trochę czerwonego barszczyku. Podzieliła się z nami opłatkiem i w ogóle była taka kochaniutka, że nic, tylko bym ją schrupała! :)

Do szczęścia nic mi więcej nie potrzeba! :)

wtorek, 22 grudnia 2015

10 miesięcy za nami.

Jeszcze nie tak dawno była malutkim zawiniętym w pieluszkę noworodkiem, potem z każdym miesiącem stawała się coraz bardziej mobilnym niemowlakiem, a teraz to już całkiem kumata z niej dziewczynka. Z uśmiechem na ustach wspominam te chwile, kiedy była taka mała, czasem chciałabym do nich powrócić jeszcze choć na chwilę. 

Ola zmieniła się niesamowicie. Bardzo dużo już rozumie. Dużo rzeczy wyłapuje co się do niej mówi, co się pokazuje, bystra i bardzo pogodna z niej dziewczynka. Za nami nauka chodzenia. Co prawda nie chodzi jeszcze sama, ale porusza się za pomocą pchacza, krzesełka do karmienia, a nawet kartonowego pudła. Bardzo ładnie stawia kroczki trzymana za obydwie rączki. Nadziwić się nie mogę, że jeszcze chwilę temu leżała i tylko wesoło wymachiwała rączkami i nóżkami, a teraz porusza się z prędkością światła. I tak obstawiamy między sobą, czy ruszy przed roczkiem sama, czy nie... :)
Czasem za nią dosłownie nie nadążam. Jest wszędzie i wszystko ją ciekawi. Wszystko chciałaby zobaczyć, dotknąć... Z jednej strony cieszę się, że jest takim ciekawym świata, żywym i energicznym dzieckiem, a z drugiej strony to nie ukrywam, że można się przy niej porządnie zmęczyć.

Nauczyła się w koooońcu schodzić z łóżka, nie startując prosto na główkę. Uczyłam ją wytrwale, pokazywałam, tłumaczyłam ale miałam wrażenie, że do niej jak do ściany. Pewnego dnia leżąc z nią na łóżku, zauważyłam, że zbliżając się do jego krawędzi zaczyna wykonywać dziwne ruchy, obracać się, przerabiać nóżkami, aż nagle powoli zsunęła się tyłem z łóżka. W szoku byłam! :) I choć na początku nie zawsze jej to wychodziło, tak teraz doszła do wprawy i po przebudzeniu od razu startuje w nogi i schodzi z łóżka, a mnie budzi zazwyczaj brzęczenie zabawek.

Bardzo lubi wszelkie klocki, sortery, dziurki, dziureczki. Uwielbia je brać do rączek, memlać w buźce, oglądać, obracać, przekładać, wkładać, wyciągać... Często też coś bierze i daje nam, dzieli się różnymi rzeczami, które trzyma w rączce, wkłada mi namiętnie swój smoczek do ust, ale też lubi zabierać dzieciom inne zabawki i za cholerę nie potrafię jej tego wyperswadować. 

Ząbków Oli nie przybyło, choć katar, który trwał 3 tygodnie i rozpulchnione górne dziąsełka rzekomo na to wskazywały wg pana doktora, ale jak nie było, tak dalej nic nie ma. Kto wie, czy czegoś nie ma na rzeczy? Miała ostatnio kilka dni takich, że popłakiwała bez powodu, była marudna i upierdliwa, na szczęście w nocy śpi ładnie. Tak więc czekamy...

Mimo, że raczej odważna z niej dziewczynka, to stała się ostatnio bardzo nieufna do obcych, a już nie daj Boże zaczepi ją jakiś wąsaty/brodaty/z okularami mężczyzna, to jest wrzask na potęgę. Taka też reakcja była na Mikołaja, na mikołajkowym spotkaniu, które zorganizowałyśmy z sąsiadkami. Słychać ją było chyba na całym osiedlu. W końcu udało mi się ją uspokoić, posadziłam ją wraz z innymi dziećmi przed Mikołajem do zdjęcia i mówię jej "Ola, tylko się nie odwracaj", a ona co? Oczywiście odwróciła się i znowu dała koncert. No i tak to już z naszą Olą jest, dużo rozumie ale słuchać się nie chce uparciuch mały.

Dalej rośnie jak na drożdżach, choć bardziej wzdłuż teraz. Mam wrażenie, że taka chudzinka się z niej zrobiła, choć kilogramowo jest nadal ciężka. Wyciągnęło jej buźkę, większość wałeczków poznikała, wystrzeliła w górę... Gdzie mój ten mały, pulchniutki niemowlaczek? Apetyt jej dopisuje, je chętnie, nie wybrzydza, choć nadal nie lubi jajka. Za to uwielbia brokuły, marchewkę, indyczka, jogurt naturalny, twarożki i nawet dobrze toleruje mleko krowie :)

I tak leci miesiąc za miesiącem... a ja staram się każdą chwilę spędzaną z Olą chłonąć jak gąbka...i ciągle mi mało i mało i małooo. Przed nami pierwsze wspólne Święta na które niesamowicie się cieszymy i doczekać nie możemy :)

niedziela, 29 listopada 2015

Czas oczekiwania...

Dzisiejszą niedzielą rozpoczęliśmy Adwent - czas oczekiwania na Boże Narodzenie. Lubię ten czas, Święta Bożego Narodzenia są moimi ulubionymi. To taki ciepły czas, mimo panującej za oknem "zimy". Spotykają się bliscy, wokoło rozbrzmiewa wspólny śpiew kolęd, towarzyszy wspaniała, rodzinna atmosfera.

Od pewnego czasu te, jak i inne Święta nie cieszyły mnie dość szczególnie, jakoś w ogóle ich nie czułam. Szybko przychodziły, jeszcze szybciej odchodziły, a człowiek natychmiast wkręcał się w wir pracy i szarej codzienności.

W pamięci nieustannie tkwią mi wspomnienia kiedy to za małolata biegało się codziennie rano przed szkołą na roraty. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, śnieg lekko prószył i skrzypiał pod butami, ulice były jeszcze nie odśnieżone. Potem nadchodziła Wigilia, wspólna kolacja u babci, w gronie całej rodziny, smakowanie przepysznych świątecznych potraw (bo barszcz z uszkami najlepiej smakuje właśnie podczas Wigilii), wspólne maszerowanie z koleżankami od domu, do domu z kolędą na ustach, Pasterka o 24:00. Achhhhhh... cudowne wspomnienia, uwielbiam do nich powracać :)

W tym roku wyjątkowo nie mogę doczekać się Świąt, myślami nieustannie krążę wokół nich, nawet wczesne dekoracje świąteczne na witrynach sklepów czy w centrach handlowych powodują uśmiech na mojej twarzy. Te Święta będą wyjątkowe, podczas pysznej kolacji oraz śpiewu kolęd towarzyszyć nam będzie tupot małych stópek i wesołe pokrzykiwanie Oleńki. Póki co nie będzie jeszcze świadoma tego wszystkiego, ale będę starała się od samego początku sprawić, by Święta Bożego Narodzenia wspominała równie pięknie jak ja :)

Wesołego i w pełni duchowego oczekiwania na te Święta życzymy :)

niedziela, 22 listopada 2015

9 miesięcy za nami.

Dokładnie 9 miesięcy temu, dokładnie w niedzielę i dokładnie o 13:54 Ola przyszła na świat. Dokładnie pamiętam ten dzień, tą chwilę i jestem pewna, że już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

9 miesiąc był dla nas równie przełomowy jak 8. Wraz z rozpoczęciem 9 miesiąca Oleńka zaczęła pięknie raczkować. Na początku powolutku, a teraz zasuwa jak torpeda. Oprócz tego zaczęła również stawiać pierwsze kroki przy meblach oraz z jeździkiem. Obecnie ładnie stoi trzymając się jedną rączką, już tak bardzo nie przewraca się i nie obija, coraz mniej jest płaczu w ciągu dnia, ładnie schodzi w dół na nóżkach chcąc złapać jakąś zabawkę, albo zejść do raczkowania. Uwielbiam również jak kuca na dwóch nóżkach. Zdarza jej się również niejednokrotnie ustać przez chwilę bez trzymania :)

Bardzo lubi gdy robi jej się zdjęcia. Jak tylko widzi nasz aparat albo telefon, odwraca się do niego, marszczy nosek, mruży oczka i uśmiecha się. Na jej koncie niezmiennie widoczne są dwa dolne ząbki, a na kolejne póki co nie zapowiada się.

Przeogromny z niej przytulasek! Uwielbiam, gdy wracam do domku po kilku godzinach nie widzenia się z nią, a ona rzuca wszystko, pędzi do mnie i wyciąga rączki. Zazwyczaj wieczorem zasypia przy piersi, ale są dni, gdy tak nie jest i wtedy lubi się przytulać, sama wskakuje na mnie na łóżku i domaga się tulenia. Wówczas wystarczy, że wezmę ją w ramiona, mocno przytulę, a ona często dzięki temu zasypia. Lubi rozdawać mokre buziaki i zajadać mój nos, a także badać, gdzie mam oko, usta, nos i uszy.

Nauczyła się ładnie robić "papa". Ostatnio po zajęciach w klubokawiarni naśladowała też kaczuszkę - przekomicznie to wyglądało! Pięknie układa piramidkę z kółeczek z Fisher Price, pokazuje gdzie misie i lale mają oczka. Uwielbia tańczyć, jak tylko usłyszy jakieś piosenki to dupcia i rączki jej tańcują, bez względu na to czy siedzi czy stoi. Wie, że pilot służy do zmiany kanałów i często zdarza jej się dziwić, jak pstryknie w pilot, a wyłączony TV nawet nie reaguje, jeszcze nie załapała którym guziczkiem się go włącza.

Wreszcie zaczęła interesować się książeczkami, przegląda je, przewraca i ogląda strony. Niestety ubolewam nad tym, że nie czytam jej książeczek. Wieczorem zasypia przy piersi, więc nie bardzo mam jak na leżąco, a jak ostatnio chciałam, to książka była bardziej interesująca niż cycek i co chwilę odwracała jej uwagę... Natomiast w ciągu dnia Ola po prostu nie da nic przeczytać, bo zaraz podchodzi, zabiera książkę, ogląda ją i chce się nią bawić.

Nic się nie chce słuchać to nasze dziecię. Kiedy mówię "nie", "nie wolno", itp. przystaje na chwilę, odwraca się, szczerzy ten swój dwuzębny uśmiech i dalej robi to, na czym skończyła. Ja już nie wiem jak ją przywołać do porządku?

Jest bardzo pogodną dziewczynką, ale coraz bardziej wyostrza jej się charakterek. Gdy coś jest nie po jej myśli, zaczyna się głośny pisk, protest, marudzenie... Mam nadzieję, że z czasem chociaż to piszczenie jej minie, bo czasem aż uszy bolą. Zawsze dopnie swojego, "idzie" po trupach do celu. Mała dominatorka z niej rośnie, ale ja się nie daję i nie pozwalam jej wejść sobie na głowę, mimo tego, że przeogrooooooooomnie ją kocham! Na szczęście mimo takich wyskoków jest bardzo grzeczna i spędzanie z nią czasu to sama przyjemność :)

sobota, 7 listopada 2015

Oczy dookoła głowy.

Aleksandra właśnie ma przedpołudniową drzemkę, więc korzystam z wolnej chwili i coś skrobnę, bo ostatnio ciągle przy tym małym szogunie brak mi czasu. Tyle co z doskoku zerknę, czy coś poczytam lub odpiszę na telefonie.

Przy Oli ostatnio oczy trzeba mieć dookoła głowy. Jest kompletnie nieostrożna, pcha się wszędzie, wchodzi, wspina się, wszędzie musi swoje małe paluszki zapchać, każdą szafkę otworzyć... grzebalec z niej przeokrutny! Nie można się nawet na chwilę odwrócić, bo ona właśnie w tym czasie albo rypnie na podłogę, albo zwali na siebie krzesło, albo się gdzieś uderzy. No po prostu masakra!

Nie ma dnia żeby nie płakała i to tak okrutnie płakała... na szczęście ten płacz jak szybko przychodzi, tak szybko odchodzi. Absolutnie nie można się nad nią użalać, bo wtedy jest jeszcze gorzej. Najlepiej ją w tym momencie czymś zająć, coś pokazać, rozśmieszyć... oczywiście poprzedzając mocnym przytulasem i całusem w główkę, czy czółko.

Ja nie wiem, czy ja jestem złą matką, czy co? No nie jestem w stanie jej upilnować. A nie przepraszam, byłabym w stanie, ale wtedy nie mogłabym jeść, pójść do wc, ani nic innego, tylko ciągle na nią patrzeć, patrzeć i patrzeć, nie spuszczając nawet na chwilę z oczy.

No! Pożaliłam się i lecę, bo słyszę jakieś dźwięki dochodzące z pokoju Oli. Już pospane... :)

czwartek, 5 listopada 2015

Brrrrr...

Piękna, złota jesień powoli już mija... liści coraz mniej na drzewach, robi się coraz chłodniej, noski szybciej stają się czerwone... Wyciągnęłyśmy już nawet z szafy kombinezon i kurtkę zimową. Cienką czapeczkę zamieniłyśmy na grubszą i koniecznie dołożyłyśmy rekawiczki. Teraz już żadne spacery nie są nam straszne :)

poniedziałek, 26 października 2015

Pokochałam jesień :)

Człowiek zazwyczaj ciągle za czymś pędzi. Często nawet nie ma czasu obejrzeć się dookoła, zaobserwować tego co go otacza... Jeszcze jakiś czas temu sama żyłam w ciągłym biegu. Z jednej pracy do drugiej, z autobusu do metra, szybko, szybko byle zdążyć...

Jesień lubiłam od zawsze, jednak nie tak bardzo jak wiosnę i lato... Dzięki macierzyństwu moje życie zwolniło, mam czas głębiej nad pewnymi sprawami zastanowić się,  mam czas spokojnie obejrzeć się dookoła.

I tak na spokojnie sobie dzisiaj siedziałam na ławce w parku, promienie słońca delikatnie muskały mi twarz, Ola spokojnie spała w wózku uśpiona piersią na świeżym powietrzu. I chłonęłam całą sobą ten jesienny powiew wiatru, zapach liści, te wszystkie piękne kolory otaczające nas wokół. Dzięki macierzyństwu jesień pokochałam. Dziś nie mogłam wyjść z podziwu, uśmiech i zachwyt nieustannie gościł na mej twarzy :)

czwartek, 22 października 2015

8 miesięcy za nami.

Dość chorowity miesiąc za nami. Staram się Olę hartować, nie przegrzewać, często spacerować, no ale... będąc w ciągłym towarzystwie małych dzieci niestety musimy liczyć się z tym, że Ola może częściej chorować. Jestem tego świadoma, ale mimo to nie ograniczamy spotkań towarzyskich. Chciałabym by nasze życie było barwne, by nie zawiewało w nim nudą, a przynajmniej teraz, kiedy ma mnie jeszcze na co dzień, póki jeszcze nie wróciłam do pracy.

Na szczęście płyn w uszku zniknął i możemy zacząć ponownie chodzić na basen. Musimy tylko uważać, aby Ola nie przeziębiła się i nie dostała kataru, przez który płyn w uszku może, ale nie musi się pojawić. 

Przebyte choroby jednak nie przeszkadzały Oli w dalszym rozwoju i nie odebrały jej radości i pogody ducha. Ten miesiąc pod względem rozwojowym był bardzo przełomowy. Ola wreszcie zaczęła sama siadać będąc pozostawiona sama na podłodze, a także zaczęła najpierw od wstawania w łóżeczku, po przez nieśmiałe wspinanie po nas, stawać sama przy kanapie. Obecnie wspina się gdzie popadnie. Nie ma dla niej miejsc niemożliwych. Wykąpać ją to nie lada wyczyn, bo przecież stawanie w wannie jest takie fajne, a mnie aż mrozi się krew w żyłach na sam widok.

A jeśli mowa o kąpaniu, to stała się posiadaczką swojej własnej szczoteczki (wcześniej czyściłam jej ząbki silikonową nakładką) i pasty, a na dodatek bardzo chętnie sama je sobie czyści, ale najczęściej te, które jeszcze nie wykiełkowały hehehe :)

Zasuwa jak błyskawica po mieszkaniu. Najbardziej lubi łazienkę. Wystarczy zostawić niedomknięte drzwi, od razu wykorzystuje moment i szybko tam "biegnie". Jednak w dalszym ciągu woli pełzać, niż raczkować... czasem jej się zdarzy przeraczkować, ale nie wiem czy to wina paneli, gdzie się ślizga, czy czegoś innego.

Potrafi ładnie sama się bawić, czasem pozwalając mi rano jeszcze dospać troszeczkę, jednak nie lubi przebywać sama. Ktoś zawsze musi przy niej być, albo kręcić się po pokoju w którym przebywa. Bardzo lubi jak ktoś się z nią bawi. Na szczęście bez problemu zostaje z rodzicami czy z mężem. Lęk separacyjny chyba jej powoli mijaa, choć nie pojawił się on u nas w trybie bardzo zaawansowanym, ona nie lubi po prostu samotności.

Ogrrrrromny z niej pieszczoch! Lubi się przytulać. Uwielbia, gdy ktoś coś do niej pokazuje, mówi, robi głupie minki, śmieje się, tańczy z nią i przed nią, śpiewa, wygłupia się. Jej głośny śmiech wówczas jest bezcenny.

Jesień nas ostatnio nie rozpieszcza. Mimo to, trafią się czasem cieplejsze dni, albo chociaż takie, kiedy świeci słońce, wtedy staramy się korzystać z jej uroków :)

P.S. No i doczekałam się! W dniu swoich 8-miu miesięcy Oleńka zaczęła raczkować na całego! Ależ jestem z niej dumna! :)

sobota, 17 października 2015

Rotawirus i kryzys...

Dopadł nas rotawirus. Nie wiem skąd, nie wiem jak... ponoć wisi w powietrzu. Przechorowaliśmy wszyscy w domu, bez wyjątku. Jedni lżej inni gorzej. Nie oszczędził absolutnie nikogo. Zaczęło się od Oli, następnego dnia poszłam do odstrzału ja, potem mąż, mama i na końcu tato, ale... wszystkim przeszło, a ja dalej biegałam do kibelka. 

Na szczęście Ola przeszła go najłagodniej. Nie wiem czy to z powodu szczepionki, ale bardzo się cieszę. Przez cały ten czas chętnie jadła, była radosna, zachowywała się jak zawsze, tylko luźne kupki ją męczyły przez kilka dni. Na szczęście z dnia, na dzień ich ilość malała. 

Ja jako matka karmiąca niewiele brać mogłam... jedynie pić, pić i jeszcze raz pić, przez co u mnie to najdłużej trwało, ale na szczęście jakoś dałam radę. Nawet udało mi się schudnąć 2kg :)

Niestety podczas choroby dopadł nas kryzys. Kryzys laktacyjny. Przez pierwsze dni niewiele mogłam jeść i mimo, że starałam się dużo pić, odbiło się to na niewielkiej produkcji mleka. Przystawiałam Olę bardzo często, żeby jakoś pobudzić tą laktację, w pewnym momencie nawet na siłę jadłam, żeby choć trochę pożywienia dostarczyć, w ruch poszedł laktator elektryczny, którego już baaardzo dawno nie używałam i metoda 7-5-3. Przypomniały mi się początki naszej drogi mlecznej i walka o każdą kropelkę mleka... 

Ola nie bardzo chciała współpracować. Przystawiana do piersi bardzo się denerwowała ponieważ od razu nie chciało lecieć, przez co mnie gryzła. W pewnym momencie byłam jednym, wielkim kłębkiem nerwów, który tym bardziej nie sprzyjał laktacji. Poleciały nawet łzy... no bo jak to? W tak głupi sposób, przez głupią chorobę ma się to zakończyć? Jednak nie dałam za wygraną, zaciskałam zęby, przystawiałam Olę mimo jej złości, do upartego, bardzo często. Piłam dużo herbatek laktacyjnych, Femaltiker, starałam się regularnie i pożywnie jeść... i udało się :)

Pokonałyśmy ten kryzys. Cieszę się niesamowicie i odetchnęłam z ulgą, bo właśnie w tych gorszych chwilach uświadomiłam sobie, że absolutnie nie jestem gotowa na to, by odstawić Olę od piersi. Zbyt wiele przyjemności sprawia mi jej karmienie od samego początku, nie licząc pierwszych 4 dni. I mimo, że Oli czasem obojętne, czy pije z butli, czy z piersi, nie chciałabym jeszcze kończyć naszej wspólnej mlecznej przygody :)

niedziela, 11 października 2015

Dzień z życia mamy i 7,5 miesięcznej córki :)

Wreszcie, prawie po 7 miesiącach wyklarował nam się jako taki plan dnia :)

7:00/7:30 pobudka! Mamo, ja nie śpię... i zaczyna się muskanie paluszkami po twarzy, wkładanie paluszków do oka, nosa, buzi, wspinanie się po mnie, sapanie nad uchem... aż w końcu otwieram oczy i co widzę? Uśmiech od ucha do ucha :) Do mniej więcej 8:00 leżymy jeszcze w łóżku, bawimy się, przytulamy, turlamy, itd.

8:00 czas wygramolić się z łóżka. Pierwsza poranna toaleta, zmiana pampersa, przebieranie się i biegniemy do kuchni. Jeśli córka jest łaskawa i ma dobry dzień, sadzam ją na puzzlach, daję zabawki... a sama w tym czasie zabieram się za ćwiczenia. Czasami jednak dziecię nie chce spokojnie siedzieć, marudzi mi nad uchem, włazi pod nogi, jęczy, więc ćwiczenia wykonuję, gdy śpi.
No więc biegniemy do kuchni i jem śniadanko, a Ola mi towarzyszy. Czasem daję jej jakiś biszkopcik, czy chlebek z masełkiem. Potem mamy czas na zabawę i aktywność.

9:00/10:00 zaczyna się marudzenie. To pora na mleczko i drzemkę. Zazwyczaj trwa ona 1h, czasem 1,5h, rzadziej 2h, choć też się zdarza. W tym czasie ćwiczę, jeśli nie było dane mi wcześniej, ogarniam siebie, ogarniam mieszkanie, prasuję, itd.

11:00 gdy dziecię szczęśliwe i wyspane wstaje, wyruszamy na spacer, jedziemy do kawiarenki, czy też na zajęcia. I tak nie ma nas 2-3h. W tym czasie czasem też załatwiamy różne sprawy. Poczta, drobne zakupy, itp. Następnie wracamy do domku na obiad. W tym też czasie karmimy się czy to w parku, czy w kawiarence, albo i w domu jak szybciej wracamy oraz podajemy deserek.

14:30 zabieram się za przyrządzanie obiadu dla siebie i Oli. Czasem stosuję BLW, innym razem podaję jej jedzonko łyżeczką. Są też dni, że nie mam pomysłu, albo czasu mi brak na wymyślanie, więc korzystam wtedy z gotowych dań słoiczkowych, które niekiedy urozmaicam np. dodając ugotowany makaron, kaszę jaglaną, itp.

15:00/15:30 przystępujemy do jedzenia obiadku. Jeśli stosuję BLW ta czynność schodzi nam dłużej, nie popędzam Oli, je sobie spokojnie i powolutku. Wówczas i ja mam czas na zjedzenie. 

16:00/17:00 czas na drzemkę. Myjemy się po obiadku, przebieramy i Ola zazwyczaj zasypia przy piersi. Po pobudce wybieramy się jeszcze na krótki spacer lub odwiedzamy sąsiadki, albo po prostu siedzimy i bawimy się w domku.

19:30 przypada czas na kąpiel. Ostatnio lubimy kąpać się wspólnie. Więc czasem dłużej nam to schodzi. Ola uwielbia kąpać się, w wodzie czuje się jak rybka. Po kąpieli następuje pielęgnacja i jedzonko. 

20:00/20:30 dziecię odpływa :)

2:00/3:00 czasami, ale nie zawsze zdarza się Oli przebudzić na jedzonko.

5:00/6:00 kolejna lub pierwsza pobudka na jedzonko.

Od pewnego czasu i ja staram się szybciej kłaść spać. Dzięki temu następnego dnia jestem wyspana i wypoczęta, gotowa do działania :)

A tak w skrócie:
7:00/7:30 pobudka
9:00/10:00 pierś + drzemka
11:00 spacer/aktywność
12:00/13:00 deser + pierś
15:00/15:30 obiadek
16:00/17:00 pierś + drzemka
17:00/18:00 spacer
~ 19:30 kąpiel
20:00/20:30 pierś + sen
2:00/3:00 0/I pobudka (pierś)
5:00/6:00 I/II pobudka (pierś)

niedziela, 4 października 2015

Wesele, hej wesele! :)

Do ostatniego dnia zastanawiałam się co by tu zrobić, co by wymyślić, by mieć dobry argument, aby nie iść na wesele do koleżanki. Tak baaaardzo nam się nie chciało! Mieliśmy zaproszenie z Olą, ale nie chciałam jej brać ze sobą... nie pobawilibyśmy się za bardzo. Ola jest teraz bardzo ruchliwa, nie wysiedzi nawet chwili na miejscu, wierci się, wspina... Z kolei myśl, że mam ją zostawić na cały dzień i noc samą, doprowadzała mnie do czarnej rozpaczy.

Na wesele jednak nie wypadało nie pojechać. No i w końcu nadeszła sobota. Zostawiłam mamie zapasy mleczka dla Oli, instrukcję co, jak i kiedy i pożegnani buziakiem i słodkim uśmiechem oraz przykazaniem żeby nie dzwonić co chwilę, wyruszyliśmy na wesele. Do samego końca zastanawiałam się, czy dobrze robię?

Pogoda była przepiękna, na ślub i wesele idealna. Para młoda wyglądała pięknie. Madzia miała przecudną suknię, szczerze powiedziawszy podobała mi się nawet bardziej niż moja własna, ale ja w takim fasonie nie prezentowałabym się zbyt korzystnie. 

Kolejny raz sprawdziła się u nas teoria, że jak bardzo nie chce nam się gdzieś jechać, okazuje się, że bawimy się wprost doskonale. I tak też było tym razem. Zabawa była przednia. Zespół rewelacyjny. Daaaawno już tak świetnie nie bawiliśmy się. To było najlepsze wesele na jakim byłam. Jedzenie było przepyszne. Starałam się skosztować wszystkiego... mąż aż się dziwił, gdzie ja to wszystko pomieściłam hehehe, ale jak wszystko było takie dobre, to aż żal było nie spróbować. Myślałam o Oli, zastanawiałam się co w danej chwili robi, czy jest już po obiadku, po deserku, czy jest wykąpana i już śpi... ale ostatecznie napisałam do mamy dwa smsy, a myśli krążące wokół niej nie przeszkadzały mi w dobrej zabawie. 

A Ola? Z babcią miała się bardzo dobrze. Była grzeczna, wszystko pięknie zjadła i poszła spać. Chyba nawet nie zauważyła, że mnie nie było. A rano po przebudzeniu powitało mnie zdjęcie mojej córki stojącej na nóżkach w swoim łóżeczku. Jak dobrze, że dwa dni temu obniżyliśmy poziom materaca, aż strach wyobrazić sobie, co mogłoby się stać. Zdecydowanie trwający 8 miesiąc jest u nas bardzo przełomowy. Zdecydowaliśmy, że na poprawiny jednak nie zostaniemy. Co za dużo to nie zdrowo, tak na pierwszy raz :)

A ja? Cieszę się, że zdecydowaliśmy się pojechać na to wesele :)

piątek, 2 października 2015

Nowinki

Już będąc na wakacjach nad morzem, planowaliśmy powoli kolejny wspólny wyjazd. Padło na Toruń. Skorzystaliśmy z oferty Toruń za pół ceny w weekend 26-27 września, jednak początkowo nie każdy był zdecydowany, a jak się zdecydował, miejsca w hotelach zabrakło. Ostatecznie wybraliśmy się my i jeszcze jedna para :) Droga była wspaniała! Cały czas autostradą, bez przystanków, 2 godzinki i byliśmy na miejscu. 

Nigdy nie byliśmy w Toruniu, ale wystarczyło spojrzeć na Starówkę i od razu spodobało mi się to miasto. Zwiedziliśmy Starówkę, pospacerowaliśmy Bulwarem, odwiedziliśmy Muzeum Pierników, gdzie zrobiliśmy swoje własne pierniczki i posłuchaliśmy historii ich tworzenia. Było bardzo miło, fajna odskocznia od codzienności. Kolejny kierunek to Kraków :)

Poza tym dni mijają w zastraszającym tempie. Dopiero był wrzesień, teraz zaczął się październik. Zrobiło się już iście jesiennie, czuć to w powietrzu, widać też gołym okiem... i wieczorami jest już zdecydowanie chłodniej, szybciej robi się ciemno. Pamiętam jak jeszcze nie tak dawno o 21:00 wracaliśmy do domu ze spacerów, a obecnie o 21:00 Ola już śpi po kąpieli, pielęgnacji i kolacji.

Niestety borykamy się już drugi tydzień z katarem. Po wizycie u lekarza okazało się na szczęście, że wszystko jest ok, oddechowo jest czysto. Katar niestety może potrwać nawet 2-4 tygodnie. Organizm takiego dziecka jest malutki i o wiele wolniej radzi sobie z infekcją, ponieważ jego odporność jest niewielka. Poza tym Ola ma bardzo częsty, prawie że codzienny kontakt z rówieśnikami i niestety trzeba liczyć się z tym, że może częściej chorować. Łudzę się nadzieją, że teraz wyczerpie wszelki limit i jak pójdzie do żłobka albo przedszkola, przestanie chorować. Oprócz tego od dłuższego czasu Oleńka ma płyn w prawym uszku, byliśmy ostatnio na wizycie u laryngologa, dostała maść. Na czas leczenia zrezygnowaliśmy z basenu, a że pogoda czasem nie jest zbyt zachęcająca do spacerów, postanowiłam, że znajdę jakieś inne zajęcie, żeby wypełnić nam czas w te jesiennie, chłodne dni.

Znalazłam świetny klubik na Żoliborzu. Jest tam bardzo przytulnie, przychodzi dużo dzieciaczków. Dzieci mają swój kącik i mogą się wspólnie pobawić. 

Mamusie w tym czasie mogą sobie poplotkować, napić dobrej kawy i przekąsić coś dobrego. 

Są też prowadzone świetne zajęcia dla maluszków. Do tej pory skorzystałyśmy z zajęć umuzykalniających - Gordonków.

Bardzo fajne okazały się również zajęcia 5 zmysłów, gdzie dziecko uczy się rozróżniać przeciwieństwa typu ciepłe/zimne, gładkie/szorstkie, poznaje różne kształty, struktury, itd. Te drugie zajęcia bardzo mi się spodobały. Prowadzi je świetna babeczka, ze wspaniałym podejściem do dzieci, udzielająca wiele cennych rad. Kupiłam karnet i będziemy uczęszczać na nie w najbliższym czasie. 

Po zajęciach i zabawie dzieciaczki są pełne wrażeń i wymęczone, więc spacerujemy sobie i poznajemy okolicę. Zawsze to coś innego niż nasza prawie, że już na wskroś poznana okolica. 

A co słychać u naszej Oleńki? Nie chce Pieronek mały raczkować, woli pełzać, choć robi to naprzemiennie tak jak przy raczkowaniu (o tyle dobrze, bo słyszałam, że rozwija to półkule w mózgu i dobrze by było, aby dziecko jednak nie pomijało etapu raczkowania, tudzież właśnie takiego naprzemiennego "maszerowania"), jednak nie chce jej się podnosić kuferka. Przemieszcza się po mieszkaniu jak błyskawica. Wczoraj wreszcie sama usiadła na podłodze. Oprócz tego zaczyna się już wspinać i stawać na nóżki. Stało się to już na tyle niebezpieczne, że dzisiaj obniżyliśmy materac w łóżeczku na najniższy poziom. Lepiej dmuchać na zimne. W końcu dziecko jest tak nieprzewidywalne, że nigdy nic nie wiadomo :)

A my? Jutro wybieramy się na wesele 100km od Warszawy. To moja pierwsza taka długa rozłąka z Olą i nie wiem jak sobie obydwie poradzimy. Na szczęście wiem, że zostawiam ją w dobrych rękach i że krzywda jej się nie stanie, ale mimo to tęsknota rządzi się swoimi prawami. Mam jednak nadzieję, że nie wrócimy do domu przed oczepinami :D Kto wie, może jeszcze zostaniemy na poprawiny? ;)

wtorek, 22 września 2015

Siedem miesięcy za nami.

Dopiero co publikowałam notkę nad morzem o skończonym pół roczku Oli, a tu już kolejny miesiąc za nami. Chyba jeszcze o tym nie pisałam... ale powoli myślimy z dziewczynami o organizacji roczku dla naszych lutowych dziewczynek :) Za nami już 7 miesiąc. 

Niewiele się on różnił od tego szóstego. Ola zaczyna coś tam powoli raczkować, ale zdecydowanie bardziej woli pełzać, a przynajmniej na naszych panelach, bo na trawie, kocu czy dywanie nieźle jej raczkowanie wychodzi. Najbardziej lubi "biegać" po domu za odkurzaczem, mamy z tego wtedy niezły ubaw :) 

Ledwo skończyła pół roczku, a zaczęła sama siadać w wózku. Spacery dla niej stały się teraz o wiele ciekawsze, a staramy się spacerować w dalszym ciągu dużo, mimo czasem niezbyt korzystnej pogody. Żeby jednak usiąść musi mieć jakieś podparcie, czy to na bokach w wózku, czy chociażby rękę... sama jednak jeszcze nie potrafi siadać, mimo że posadzona pięknie siedzi i bawi się zabawkami. Mimo wszystko staram się jej jeszcze za często nie sadzać.

Wyrosły jej dwie, piękne, dolne jedyneczki, na szczęście obeszło się bez większych grymasów i nieprzespanych nocy. Póki co następnych ząbków na horyzoncie nie widać i nie zapowiada się, by w najbliższym czasie stan jej uzębienia zmienił się, choć nadal slini się na potęgę i smakuje wszystkiego, co tylko wpadnie w jej ręce.

Ostatnio na szczepieniu ważyła niecałe 8,5kg i ma 71cm długości. Przybiera teraz zdecydowanie wolniej na wadze, znajduje się między 75, a 90 centylem na siatce, ale mimo to uważam, że jest co dźwigać. Rozwija się pięknie i jest bardzo rozumna. Poproszona potrafi zrobić "pac pac" na stole, podłodze, blacie, czy gdziekolwiek. Dziadek nauczył ją też robić "baran baran buc" i na te słowa, gdy ktoś przybliża się do niej, przymyka oczka i robi czułkiem "buc" :) Gada jak najęta... tata, dada, mama, baba, ka, ala, ada... nieustannie, a kłóci się bardziej niż baba na targu :D

Nie jest już tak ufna do wszystkich jak dawniej. Nie uśmiecha się też do nieznajomych jak dawniej, chyba, że wyczuwa, że ktoś jest naprawdę w porządku. Patrzy ostrożnie, przygląda się, a gdy ktoś nieznajomy ją zaczepia, zdarza jej się nawet rozpłakać. Na każdych wizytach lekarskich musi "dać głos" i wszyscy muszą ją słyszeć dookoła, bo zrobiła się z niej pani niedotykalska. 

W gronie rówieśników nie da sobie "w kasze napluć". Zawsze wszystko wywalczy dla siebie, do celu idzie choćby po trupach. Lubi pozować do zdjęć i ogólnie bardzo lubi towarzystwo małych dzieci, choć ostatnio nieładnie się zachowuje, bo ciągnie za włoski i wpycha paluszki do oczek i nie wiem jak jej to wybić z główki? Czy w ogóle da się na tym etapie rozwoju?

Jest wielkim smakoszem. Lubi jeść, ale przecież wiadomo to nie od dziś. Póki co wszystko zjada chętnie i nadal chętnie poznaje nowe smaki, jednak i tak głównym jej posiłkiem jest moje mleczko. Pierś ssie 6-7 razy na dobę: rano, koło południa, po obiadku czasem, pod wieczór, po kąpieli do snu, w nocy (od czasu powrotu znad morza i wcześniejszej kąpieli ma jedną dodatkową pobudkę na jedzenie) i nad ranem.

Jest żywym sreberkiem, wszędzie jej pełno, wszystko chciałaby zobaczyć, dotknąć, spróbować. Jest naszą wielką radością! :)

sobota, 19 września 2015

Wycieczka na Podkarpacie

W mijającym tygodniu, przy okazji wizyty mojego taty u lekarza, wraz z rodzicami i Olą postanowiłam wybrać się na 3 dni na Podkarpacie. Ktoś by pomyślał "opłaca się jechać 400km na 3 dni, z tego pierwszy i trzeci to prawie pół dnia jazdy?". Otóż, opłaca!  

Na Podkarpaciu mamy rodzinę. Jest prababcia i dwóch pradziadków Oleńki. Zależy mi bardzo na tym, by miała z nimi kontakt przy każdej lepszej okazji, tym bardziej, że babcia ma problemy z pamięcią. Babcia nie chciała wypuścić Oli z rąk nawet na moment. Cieszyła się niesamowicie. Dziadzu zabił specjalnie dla niej królika, a ciocia pozbierała jej jajeczka i wykopała świeże jarzynki. Tak więc obładowani po sam dach, wróciliśmy szczęśliwie do Warszawy.

Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że drugiego dnia pobytu Ola znowu dostała katar. Sama już nie wiem czy to jakaś infekcja, czy znowu na zęby? W każdym razie w poniedziałek idziemy do kontroli, bo wolę chuchać na zimne i sprawdzić, czy oskrzela i płuca są czyste, no i uszka, bo znowu zaczęła się za nie ciągnąć. Przez to droga powrotna minęła nam okropnie. Ola jak nigdy, była marudna, trochę popłakiwała, niechętnie tego dnia jadła, a kupkę robiła niedługo po tym jak wyjeżdżaliśmy z postoju, to też zatrzymywaliśmy się częściej niż zwykle. Gdyby tego było mało, to i mnie w dniu powrotu dorwał katar (wcześniej bolało mnie gardło) i czułam się fatalnie. Nie wiem czy to zmęczenie podróżą, czy stres i poddenerwowanie w związku z Olą... ale już w drodze powrotnej czułam się okropnie. Po raz pierwszy od porodu musiałam łyknąć paracetamol po powrocie do domu, bo mimo, że miałam 37,8 stopni, czułam jakby mnie paliło, było mi gorąco, łeb mi mało nie pękł od kataru. Po powrocie marzyłam tylko o tym, aby położyć się do łóżka. Dobrze, że mąż wykąpał Olę, ale niestety to co najgorsze czyli inhalacja, oklepywanie i potem odciąganie smarków (Ola tego nie-zno-si! a w pojedynkę ciężko sobie poradzić, bo jest niesamowicie silna i się wyrywa) należy do mnie. Potem na szczęście już tylko cycuś na uspokojenie, całus w czółko i kolorowych snów :)

Całe szczęście ranek powitałyśmy z uśmiechami na buziach. Całą trójeczką wariowaliśmy w łóżku i zwlekać nam się z niego absolutnie nie chciało. Korzystając z chwili, gdy mąż zabrał Olę do salonu i przygotowywał nam śniadanie, trochę jeszcze poleniuchowałam w łóżku. 

W końcu trzeba było zwlec się z łóżka, ogarnąć i zrobić porządek z "podarkami". Poćwiartowałam królika na kawałki i zamroziłam. Dynie póki co wystawiłam na balkon, w późniejszym czasie pokroję ją na kawałki, upiekę, zblenduję i zapasteryzuję, będzie na krem z dyni. Mój mąż robi przepyyyyyyszny krem z dyni :) Marchewkę, pietruszkę i buraczki pokroiłam w kawałki, zbnalszowałam, poporcjowałam i również zamroziłam. Część buraczków upiekłam, starłam na tarce i również zamroziłam. Z części mama też zrobiła wywary w słoikach do barszczu. Tym samym cała dolna szuflada przeznaczona dla Oli jest wypchana po brzegi samymi dobrociami :)

poniedziałek, 14 września 2015

2! :)

Dwa lata minęły jak jeden dzień...
I my, wzbogaceni o nowe doświadczenia.
Już nie tylko jako mąż i żona, ale również jako spełnieni rodzice :)

sobota, 12 września 2015

29 tygodni... :)

Jutrzejszego dnia Ola kończy 29 tygodni. Musiałam aż zajrzeć do kalendarza i policzyć, bo przyznam szczerze, że już dawno straciłam rachubę :)

Za nami ostatnia dawka żółtaczki, całe szczęście tym razem ominęła Olę gorączka i odczyn poszczepienny. Mała waży już niecałe 8,5kg. Ciężka jest, nie powiem... ale sądziłam, że waży więcej. A tymczasem jak dość długo była na 97 centylu, tak teraz spadła między 75, a 90! I choć wiem, że na początku dzieciaczki przybierają na wadze sporo, aby potem przystopować, to jednak zastanawiałam się, czy aby wszystko jest ok. Jednak doszłam do wniosku, że gdyby coś było nie tak, lekarz by mi o tym powiedział, a ja z kolei nie lubię szukać problemów tam, gdzie ich nie ma... :) Jeśli chodzi o wzrost, to wydaje mi się, że coś ją pielęgniarka źle zmierzyła, bo jakoś nie sądzę, aby w prawie 7 tygodni urosła tylko pół centymetra? Za to jej stopa ma już prawie 11cm! :)

Ostatnio dopadł Olę katarek, na szczęście po kilku dniach odpuścił na dobre. Wahałam się, czy iść z Olą na szczepienie, ale przy okazji zleconych podstawowych badań krwi, pobrałam Oli CRP i byłam spokojna, że to żadna infekcja. A swoją drogą wyniki badań ma idealne :) Lekarz stwierdził, że to katar od zębów i nie pomylił się. Długo czekać nie musiałam.

W piątek przebił się pierwszy ząbek. Nie byłabym sobą, gdybym nie wzięła łyżeczki i nie posłuchała. Hurrra! Jest, dzwoni, słychać go i czuć pod palcem :) Niewiele później, bo następnego dnia, przebiła się druga jedynka. Tak więc idą razem. Póki co są to ledwo widoczne kiełki, ale są... Na szczęście do tej pory obyło się bez większego marudzenia. Ola na szczęście śpi w nocy bez problemu... jak już to w ciągu dnia "skarży się" na ból, bierze wszystko do buźki, krzywi się czasem, ciamka namiętnie gryzaki, domaga się więcej uwagi, którą staramy się jej jeszcze bardziej zapewnić :)

Przedwczoraj spełniło się również jedno z moich malutkich marzeń... Mamy TULĘ! Marzyłam o niej, jak jeszcze nawet nie byłam w ciąży... jednak cena jak dla mnie była trochę za wysoka. Wczorajszego dnia, całkiem niespodziewanie natrafiła się okazja i nawet się nie zastanawiałam. Sprzedałam chustę, dołożyłam 60zł i kupiłam wymarzone nosidełko. Komfort zakładania i noszenia jest o niebo lepszy niż w chuście. A do tego ten unikatowy wzór... ależ się cieszę :)

wtorek, 8 września 2015

Rozszerzanie diety, jak to się u nas zaczęło...

Początkowo rozszerzanie diety chciałam zacząć standardowo, jak to miało miejsce dawniej... po 4 miesiącu. Jednak naczytałam się wielu artykułów i stwierdziłam, że jednak poczekam do tego skończonego 6-stego miesiąca. Ola spokojnie moim mlekiem się najadała i nie miałam potrzeby jej dokarmiać, a i dla mnie było to bardzo wygodne. Obecnie odchodzi się od wprowadzania nowych pokarmów szybciej niż po 6-stym miesiącu ze względu na jeszcze nie do końca dojrzały układ pokarmowy dziecka.

Ola na szczęście nigdy nie miała problemów brzuszkowych, szczęśliwie uniknęłyśmy kolek, bóli brzuszka, wzdęć, problemów z wypróżnianiem, itd. Mimo to, nowe produkty planowałam wprowadzać bardzo starannie i powolutku, dokładnie ją przy tym obserwując. Zdecydowałam, że jednak zacznę po 5 miesiącu, że to już odpowiednia pora.

Swoją przygodę z rozszerzaniem diety Ola rozpoczęła z ziemniaczkiem, dlaczego? Bo ziemniak jest neutralny, nie jest słodki, tak jak np. marchewka i nie powinien powodować problemów z wypróżnieniem. Przyjęłam schemat:

1 dzień - kilka łyżeczek warzywka
2 dzień - obserwacja 
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

1 dzień - poznane warzywko + nowe
2 dzień - obserwacja 
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

1 dzień - jedno lub dwa poznane warzywka + nowe
2 dzień - obserwacja
3 dzień - pół słoiczka warzywka 
4 dzień - obserwacja
5-6 dzień - tyle ile dziecko zechce warzywka
7 dzień - obserwacja

Po 3 tygodniach miałyśmy już 3 nowe warzywka poznane. Na ich podstawie można było już ugotować zupkę :)

Pierwsze warzywko wprowadzałam pomieszane z moim mlekiem. Każde kolejne nowe warzywka przemycałam ze starym już poznanym. W przypadku gdy konsystencja niektórych jest zbyt gęsta albo kleista, również dodaję swoje mleko.

Obserwacja polegała na tym, że przypatrywałam się Oli czy nie ma jakiejś wysypki, jak się zachowuje, czy nie ma problemów brzuszkowych, czy bez problemu robi kupkę, jakie ma samopoczucie. Dzięki powolnemu wprowadzaniu warzywek i dokładnej obserwacji byłam w stanie wyłapać ewentualne alergeny. Wprowadzając np. dwa nowe składniki i w przypadku gdyby coś ją uczuliło, nie wiedziałabym, co... Musiałabym wówczas odczekać, aż problem zniknie i wprowadzać każdy składnik osobno, po kolei i wyłapać, który to mógł powodować problemy brzuszkowe lub alergiczne. Przez to traciłabym tylko czas. Potencjalnie alergia może pojawić się nawet do 5 dni po zjedzeniu czegoś nowego.

Ekspozycja na gluten
Tuż przed skończeniem pół roczku zaczęłam Oli wprowadzać gluten. Dawniej zalecano go wprowadzić nie szybciej niż po 5 miesiącu, ale nie później niż po skończonym 6. Obecnie podobnież nie ma tej granicy i można go wprowadzić kiedy się chce, jednak ja zrobiłam to przed ukończeniem 6 miesięcy. Zakupiłam w tym celu kaszkę pszenną Holle, ma ona bardzo dobry skład i nie wymaga gotowania, ani traktowana wrzątkiem, jest gotowa od razu do spożycia. Wsypywałam ją początkowo przez miesiąc po 1 łyżeczce bezpośrednio do przygotowanych warzywek i owoców (można też do swojego mleka lub MM), pełnią one wówczas rolę osłony dla alergenu, którym jest gluten i pomagają go prawidłowo trawić.
Nietolerancja glutenu objawia się głównie brzuszkiem - biegunki, dużo śluzu albo nitki krwi w kupce, bóle brzuszka, rumień na policzkach, szorstka i czerwona skóra na polikach, wysypka. Gluten wywołuje reakcję powoli - może być od razu, a może być po tygodniu czy dwóch, jak kosmki w jelitach zareagują. Dlatego zaleca się ekspozycję czyli podawanie malutkich dawek długi czas.
Po miesiącu ekspozycji można zwiększyć podawanie kaszki przez 2 tygodnie do 2xdziennie np. łyżeczkę kaszki do warzywek i łyżeczkę kaszki do owocków na deser, a po kolejnyh 2 tygodniach 3x dziennie. Po dwóch miesiącach można podawać gluten bez ograniczeń. Mogą to być dowolne obiadki, czy kaszki na śniadanie lub kolację z glutenem.

Jajko
Kiedyś podawano je osobno. Obecnie zaleca się podawać już całe jajko, ale... białko jest dość silnym alergenem, które nie zawiera żadnych wartości, całe sedno tkwi w żółtku, które zawiera najwięcej wartości. Gdyby Ola była alergikiem, dałabym jajko osobno. Jednak póki co nie cierpi na żadne alergie, więc zaryzykowałam i dałam od razu całe jajeczko. Ugotowałam osobno, rozdrobniłam widelcem i dodałam do zupki.

Mięsko
Po wprowadzonych kilku warzywkach i owocach zdecydowałam się podać Oli mięsko. Pierwszym mięskiem był indyk. Skorzystałam ze słoiczków, bo niestety nie miałam dojścia, skąd mogłabym wziąć dobre mięso dla dziecka. Z tego co się dowiedziałam, najbardziej polecany jest dla dziecka królik i cielęcinka, ponieważ tych zwierzątek nie da się nafaszerować żadnymi hormonami i antybiotykami, jest to dla nich po prostu zabójcze. Więc te mięska to takie pewniaki bez żadnych "dodatków".

Dopajanie
W przypadku karmienia piersią dzieci nie ma potrzeby dopajać. Pokarm matki zarówno gasi pragnienie jak i łaknienie. Jednak gdy zaczynamy rozszerzać dietę, warto pomyśleć również o podawaniu czegoś do picia. Najlepsza i najzdrowsza jest oczywiście woda. Moja Ola jednak wody nie lubi. Próbowałam ją oszukać na różne sposoby. Nie wypije, krzywi się i wypycha butelkę. Bardzo fajne są herbatki HiPPowe np. melisa z sokiem jabłkowym, czy dzika róża z sokiem z czerwonych owoców, te Ola lubi bardzo i chętnie pije. Oczywiście nie poddaję się i cały czas próbuję podawać  jej wodę.

Przekąski
Tak jak wspomniałam, Ola bez problemu najada się moim mlekiem, dlatego nie zapycham jej żadnymi kaszkami. Tak samo uważam, że wszelkie chrupki, biszkopty, ciasteczka to moim zdaniem też zapychacze, dlatego staram się je Oli dawkować bardzo rozsądnie, od czasu do czasu... zazwyczaj na spacerze. Pochłania je ekspresowo. Bardzo fajne są biedronkowe chrupki kukurydziane Reksio bez dodatku soli i cukru oraz wafelki ryżowe HiPP :)

Nie patrzę na etykietki słoików, nie czytam tabelek, co można wprowadzać w którym miesiącu. Staram się iść za głosem serca i podawać wszystko powoli. Przede wszystkim dokładnie obserwuję swoje dziecko i staram się dawać jej to co dobre i zdrowe. Obecnie głównym posiłkiem Oli jest póki co moje mleko. Popołudniu dostaje obiadek ok 125g, czasem więcej... i czasami na podwieczorek jakieś owocki przecierane lub w kawałkach.

Korzystamy z karmienia łyżeczką, a także metody BLW. Rozdrabniam Oli jedzonko widelcem, lub kroje na małe kawałeczki, staram się już nie blendować, ani nie przecierać na papkę. Było już kilka sytuacji podwyższonego ryzyka, kiedy to córa się krztusiła, ale zachowywałam zimną krew i dawałam jej szansę, żeby sama sobie poradziła z kawałkami jedzenia i sama odkrztusiła. Udało się! :)

To są tylko moje osobiste przemyślenia, zbiór informacji, opinii, różnych zdań, z których zaczerpnęłam wnioski i stworzyłam swój prywatny plan rozszerzania diety. Absolutnie nikomu go nie narzucam, podzieliłam się nim, bo może akurat komuś się przyda. I to by było chyba na tyle :)

sobota, 5 września 2015

Rozszerzania diety c.d.

Pamiętam jak nie mogłam doczekać się, aż zacznę rozszerzać Oli dietę. Potem mój zapał trochę ostygł i stwierdziłam że nie ma gdzie spieszyć się... Gdy wreszcie nadszedł ten moment, poczułam że przeskakujemy kolejny etap do przodu, że znowu "zamykamy jedne drzwi, a otwieramy kolejne".

Od początku planowałam Oli gotować... nie dlatego że jestem przeciwna słoiczkom (bo je również czasem zdarza mi się podać) ale dlatego, że gotowanie dla niej sprawia mi ogromną przyjemność :)

Dziś na przykład zrobiłam dla niej kuleczki z kaszy jaglanej z mięskiem z indyka, marchewką i brokułem, pokropione niedużą ilością oleju rzepakowego.

Posadziłam Olę w krzesełku, zanim uformowałam kuleczki, podałam na tackę różyczki brokuła i słupki marchewki. Brokuły rozgniatała w rączce, a marchewką się interesowała, brała w paluszki i pchała do buźki. Wreszcie położyłam kuleczki na tacce i co? Pach, pach, pach i było po kuleczkach. Zwinnie zgniotła je w rączkach, w dalszym ciągu interesując się marchewką. Tak więc uformowałam na nowo kuleczki, tym razem mikroskopijnej wielkości i po prostu nakarmiłam ją ręką.

Zjadła łącznie 5 kuleczek wielkości orzecha włoskiego. Chyba jej smakowało, bo pięknie otwierała buziaczka, żuła, memlała i połykała jedzonko, wydając przy tym dźwięki "mmmmm". Bardzo się ucieszyłam, że wszystko ładnie zjadła, a na końcu z zachwytu powiedziała nawet "baba". Rozgadało nam się dziewczę! :)

Wszystko byłoby pięknie ładnie, gdyby nie to, że po obiadku czekało mnie czyszczenie przeklętego krzesełka do karmienia. Nie ma to jak Ikeowa Antylopka, prosta, plastikowa, bez zakamarków, wystarczy tylko wsadzić pod prysznic, rach, ciach i po kłopocie.

Rozszerzanie diety idzie nam zaskakująco dobrze. Póki co Ola wszystko ładnie i chętnie zjada. Najbardziej smakuje jej mięsko, potem owoce i warzywka. Na szczęście nie wybrzydza i zjada wszystko, ale po entuzjazmie podczas jedzenia widać, co jej smakuje bardziej, a co mniej. Oprócz warzyw i owoców mamy już za sobą wprowadzony gluten, indyka i jajko. Teraz pora na kolejne mięska i rybkę :)

Czasem gotuję jej na jeden dzień, a czasem więcej i mrożę w słoiczki. Znad morza przywieźliśmy całą reklamówkę jabłek papierówek, które spadały przy naszym pensjonacie. Moja mama zrobił Oli przepyszny kompocik jabłkowy naturalny, bez cukru, a z pozostałych po kompocie jabłek zrobiłyśmy mus i zamroziłyśmy. Na jesień, zapiekany z ryżem, czy kaszą jaglaną, albo zwykłą kaszką czy nawet sam, będzie wyśmienity :)

czwartek, 3 września 2015

Ząbki?

Przyszło ochłodzenie... hurrrrra! Spacery stały się teraz o wiele, wiele przyjemniejsze :) Niestety wraz z ochłodzenie, przypałętał się do Oli katar. Po pas. Dosłownie! Ola pełza i kicha, a ja biegam za nią z chusteczkami.

Od razu podałam witaminki, zaczęłam oklepywać, oczyszczałam nosek, smarowałam pod nim maścią majerankową i dzisiaj było już o wiele lepiej.

Podczas dzisiejszego popołudniowego spaceru zahaczyłyśmy o przychodnię i udało nam się wcisnąć na wizytę. Nasz doktorek jak zwykle był wielce zdziwiony i jednocześnie zachwycony rozwojem Oli. Przebadał ją dokładnie i poinformował, że nic złego nie widzi. Katar jest od zębów. 

Tak więc prawdopodobnie Oli idą ząbki... ale to nie znaczy, że pierwszy wyjdzie "zaraz". Może to potrwać nawet kilka tygodni. Niby dziąsełka są delikatnie rozpulchnione, ale ja tam jakoś nie widzę różnicy. Zauważyłam natomiast, że wszystko ze zdwojoną siłą ląduje do buzi... do łask powróciła również Żyrafka Sophie :)

No to czekamy na tą pierwszą białą kropeczkę :)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Kolejne postępy.

W piątek Oleńka po raz pierwszy usiadła sama w wózku z pozycji leżącej. Oczywiście jak ze wszystkimi nowymi umiejętnościami, tak również i z tą... jak tylko usiadła raz, to już ciągle zaczęła to powtarzać. Obecnie nie ma szans, żeby uleżała spokojnie w wózku.

Spacery obecnie nabrały dla nas nowego wymiaru. Uparta jest i już nie poleży skoro może siedzieć. Zakończyło się marudzenie, jak ręką odjął. Dzisiejszy spacer praktycznie cały przejechała na siedząco. Troszkę miałam obawy i opory żeby tak siedziała... ale skoro sama usiadła i nieźle sobie radzi, to czemu mam ją na siłę kłaść i "cofać" w rozwoju. Mam nadzieję, że jej nie zaszkodzę, przecież to oczywiste, że chcę dla niej jak najlepiej... nawet jakby miała marudzić :)

Tak więc pełza już zprędkością światła, siedzi w wózku... ciekawe co będzie następne? A zmienia się niesamowicie...To już nie dzidziuś, a fajna, mała dziewczynka :)

piątek, 28 sierpnia 2015

Spotkanie z morzem...

To miała być piękna, niezapomniana podróż poślubna do ciepłych krajów ale (dzięki Bogu!)... pojawiła się Ola w brzuszku. Nie chciałam ryzykować i wolałam spędzić wakacje nad polskim morzem... Tak było rok temu.

Rok temu Ola była w brzuszku i przez niego przysłuchiwała się szumowi morza i skrzeczącym mewom. W tym roku osobiście wybrała się na spotkanie z morzem. Jaka była jej reakcja? Chyba niezbyt wielkie wrażenie wywarło na niej morze... Ogólnie cieszyła się fikała rączkami i nóżkami podczas spacerów wzdłuż plaży, ale to zapewne na widok wody, w której uwielbia się pluskać :) Bardzo interesujący okazał się również piasek, bo jakże by inaczej? Był wszędzie... na rączkach, na nóżkach, we włoskach, na brzuszku, a nawet i w pampersie :D Oleńka zaliczyła również na pożegnanie pierwsze pluskanie w morskiej wodzie :) W obawie przed zwiększonym ryzykiem zakażenia dróg moczowych, na czas pobytu nad morzem podawałam jej wit. C doraźnie.

Niewątpliwie były to jedne z naszych najlepszych wakacji w życiu. Nie tylko dlatego, że spędzone z Oleńką po drugiej stronie brzuszka, ale również dlatego, że spędzone były w szerszym gronie znajomych i dzieci. Fajnie jest spędzić rodzinne wakacje, pobyć sam na sam z dzieckiem, odpocząć, zrelaksować się... ale gdy jeszcze do tego towarzyszą nam znajomi to już w ogóle uważam, że jest rewelacyjnie.

Poranne wygibasy, całusy i przytulańce w łóżku, potem wspólne śniadanka z sąsiadami w jadalni, ogarnianie pokoju i wypad na plażę. Wspólne plażowanie, spacery brzegiem morza, pstrykanie zdjęć, zabawy dzieciaczków, rozmowy. żarty. Wypady na obiad... oj ciężko było znaleźć dobrą knajpkę dla 8 osób i 4 wózków, ale na szczęście prędzej czy później zawsze nam się udawało :) Zabawne powroty do pensjonatu, kąpanie i usypanie dzieci, a potem grillowanie do późnych godzin, gry, zabawy, dowcipy... śmiechu było co nie miara! I wreszcie upragniony sen, by nazajutrz powitać nowy dzień :)

Oleńce ewidentnie nie służyło spanie w łóżeczku turystycznym. Wybudzała się, płakała, była niespokojna... Tak więc po trzech nocach wylądowała w naszym łóżku i spała z nami. Było mi to bardzo na rękę, ponieważ gdy się przebudzała, dawałam jej cycusia i zasypiałam, a ona jak się obsłużyła również spokojnie zasypiała przytulona do mnie. Dzięki temu spaliśmy do 8:00-9:00 :)

Wyjazd był naprawdę bardzo, bardzo udany! Nieustannie przeglądamy zdjęcia, uśmiechamy się i wspominamy. Wszyscy wspólnie orzekli, że było świetnie i koniecznie trzeba taki wyjazd powtórzyć. Kolejny w planach jest wrześniowy weekend w Toruniu :)

sobota, 22 sierpnia 2015

Pół roku za nami.

Niesamowite! Jak to możliwe? Dopiero co krzyczała, taka cieplutka i golutka w moich ramionach, a teraz tak szczerze i świadomie uśmiecha się na każde wypowiedziane przez nas słowo :)

Tak mi szkoda tego przemijającego czasu... Oczywiście każdy etap w jej życiu, każdy mijany miesiąc jest wyjątkowy, ale mimo wszystko żałuję, że nie jest już taka malutka, że tak szybko rośnie. Czasem chciałabym cofnąć czas i potulić tą małą Kropeczkę w swoich ramionach... teraz już nie koniecznie chce się tak tulić i być noszona jak noworodek... ale za to już świadomie potrafi położyć się na boczku, wyciągnąć rączki i wtulić się we mnie przy zasypianiu... Cudowne uczucie :)

Co nam przyniósł 6 miesiąc? Ledwo się zaczął, a Ola wreszcie opanowała przewracanie się z brzuszka na plecki. Udało jej się raz i potem już końca nie było widać. Teraz już turla się po łóżku, po podłodze, w łóżeczku i wszędzie gdzie się da :)

Zaliczyliśmy wizytę kontrolną u ortopedy. Pan dr był zachwycony tym, jak silna jest nasza dziewczynka. Dźwiga głowę niesamowicie (nw spacerze potrafi cały czas jechać z uniesioną główką) i w dalszym ciągu ćwiczy mięśnie brzuszka, wystarczy podać jej ręce, a ona od razu siada... W wózku, z pozycji półleżącej też potrafi zaprzeć się nóżkami o pałąk i usiąść, tak samo siada w leżaczku zapierając się o boki... Ciekawa jestem, kiedy sama zacznie siadać, bez pomocy? :)

Podnosi się ładnie na rączkach i unosi pupcię do góry, ale jeszcze nie raczkuje, czasem śmiesznie buja się na czworaka. Na razie pełza po troszku do przodu i przemieszcza się do tyłu jak raczek. Mimo wszystko zawsze dotrze tam, gdzie chce, taka z niej spryciula, a zabawki ssą dla niej najlepszą przynętą :)

Stan uzębienia zerowy. Przestała się ślinić już dawno i tak samo wkładać rączki do buźki... bo przecież zabawki i wszystko inne jest lepsze. Jeśli odziedziczy wychodzenie ząbków po mnie, to pojawią się one dość późno. Nie narzekam jednak... mogę jeszcze do woli, póki ich nie ma, cieszyć się jej cudnym, bezzębnym uśmiechem :)

Poznała już smak ziemniaczka, cukinii, marchewki, kukurydzy, kalarepki, jabłuszka, gruszki i moreli. W dalszym ciągu nie chce pić wody, wiec w te ogromne upały dostawała herbatkę z HiPPa z soczkiem jabłkowym. Chętnie otwiera buźkę i je oraz poznaje nowe smaki.

Jak zwykle dużo się uśmiecha i powtarza w kółko ta-ta, da-da i gada po swojemu. Przesypia ładnie noce, budzi sie 5:30-6:00 zje i idzie jeszcze dalej spać.

Z okazji pół roczku Oli poprosiliśmy Jadzię żeby zrobiła nam rodzinną sesję zdjęciową. Będziemy mieć wspaniałą pamiątkę i chciałabym żeby była to taka nasza tradycja co jakiś czas... :)

sobota, 15 sierpnia 2015

Pełen relaks

Wraz z rodzicami i Olą zrobiliśmy sobie dwudniową wycieczkę na Śląsk do mojej mamy chrzestnej. Niestety mąż nie mógł nam towarzyszyć, bo w piątek musiał pracować :(

Ciocia mieszka na obrzeżach Rybnika, przy samym lesie. Ma duży dom z ogromnym ogrodem, na którym nie brakuje atrakcji. Jest duży basen do pływania, trampolina, zestaw wypoczynkowy, mnóstwo zieleni, drzew i hamak, a także las do spacerowania.

Chyba nie muszę pisać, że przez te dwa dni wypoczęłam i zrelaksowałam się na maksa? :) W sumie to byłam Oli potrzebna tylko po to, by ją nakarmić :) Ciocia z kuzynką i jej rodzinką były oczarowane Oleńką. Bałam się, że na początku może płakać na ich widok, ale gdzie tam… poszła od razu na ręce i szczerzyła ten swój bezzębny uśmiech na prawo i lewo. Dzisiaj w kościele nawet zaczepiała stojącego za nami jakiegoś dziadzia. Została wycałowana i wynoszona do ostatnich chwil :)

W ogóle ostatnio została rozpieszczona przez moją mamę i męża i ciągle domaga się noszenia na rękach… Jak tylko ktoś do niej się zbliża, od razu wyciąga ręce do góry. Nasz ostatni wieczorny spacer przed wyjazdem skończył się w chuście, bo znowu była awanturka w wózku. Była nawet znośna, ale stwierdziłam, że wezmę ją w chustę… ledwo kawałek uszliśmy z mężem, a ona zasnęła.

Urodzona z niej podróżniczka. Ledwo wyjechaliśmy z osiedla i z powrotem od cioci, a ona już spała. W pierwszą drogę zrobiliśmy jeden postój, a w drugą udało nam się przejechać 4,5h bez przystanku.

Mam nadzieję, że podróż nad morze również tak dobrze zniesie. We wtorek ze znajomymi wyjeżdżamy na nasze pierwsze wspólne wakacje. Listy końca nie ma i ciągle się coś dopisuje… tato śmieje się, że będziemy musieli wziąć przyczepkę. Ola po raz pierwszy zobaczy morze… Rok temu jak byliśmy, to pływała w brzuszku i mogła jedynie posłuchać jego szumu. Tam też będzie obchodzić swoje pierwsze pół roczku.

A dziś, po raz pierwszy usłyszeliśmy, jak Oleńka kilka razy mówi TATA. Pewnie tak się za nim stęskniła, że postanowiła zrobić mu prezent. Wiem, że jest to jeszcze wypowiedziane nieświadomie, zresztą tak samo jak MAMA, ale mimo wszystko brzmi uroczo :)

piątek, 7 sierpnia 2015

Jeszcze niedawno wszystkie były takie malutkie...

Kubuś 4-ro miesięczniak, niezbyt chętnie leżący w gondoli, bardzo ciekawy świata, dający się uspokoić jedynie nagranym na komórce dźwiękiem odkurzacza. Teraz jeżdżący w wypasionej spacerówce przodem do otaczającego go świata, zasypiający przy ulubionej kołysance. 

Julcia maluśki kurczaczek, niknący w wielkiej gondoli Jedo'wego wózka. Aż trudno było uwierzyć, że jest tylko 5 dni młodsza od Oli. Obecnie już nie kurczaczek, z jej wizytówką - uśmiechem od ucha do ucha rozweselającym nawet największego ponuraka.

Zuzia i jej piskliwy głosik, a w towarzystwie cichutka i spokojniutka. To właśnie ona z Julką zapoczątkowała wspólne spacery, w plastikowych "gondolkach" po szpitalnym korytarzu. Obecnie taka najbardziej dziewczęca, często w sukienusiach i opaskach, dalej cichutka i spokojniutka w towarzystwie, taka niepozorna, a jednak... :)

I Ola. Niegdyś najspokojniejsza, najcichsza, wiecznie śpiąca, z czarną czupryną na głowie, po której nie ma już ani śladu, obecnie coraz bardziej pokazująca swoje różki i dająca o sobie znać. 

I tak leżały te nasze malutkie nieboraczki na tych matach, leżały i patrzyły się w ściany, oglądały się po sobie, nieświadomie muskały rączkami i nóżkami, słuchały naszych głosów, podczas gdy my - mamusie zacięcie objaśniałyśmy ilość w ciągu dnia zrobionych kupek, częstotliwość karmień, ale i nie tylko... było też mnóstwo innych, ciekawych tematów, nie dajmy się przecież zwariować.

Nastał piękny czas... dziewczynki zaczęły się obracać najpierw na boczki, potem na brzuszki i na plecki, coraz śmielej patrząc po sobie i uśmiechając się. Na początku każdy "przychodził" ze swoimi zabawkami i nimi się bawił, teraz oczywiście najciekawsze zabawki są te nie swoje. Wspólne zabawy, obroty, pełzanie, łapanie za nóżki, rączki, kosztowanie siebie nawzajem, głośne śmiechy i "rozmowy", a wśród nich ten nasz kochany najstarszy rodzynek zasuwający z prędkością światła, z najszczerszym uśmiechem świata, popiskujący radośnie :)

To wspaniałe uczucie, że nasze dzieci mogą wspólnie spędzać czas, razem się rozwijać i zawierać "przyjaźnie". Ciekawe czy te przyjaźnie zaowocują i przetrwają późniejsze lata? :)

środa, 29 lipca 2015

Po burzy.

Nareszcie wyszło słoneczko. Domniemam, że marudzenie i wszczynane awantury na spacerach były podyktowane prawdopodobnie kolejnym skokiem rozwojowym. Nie jestem oczywiście pewna, ponieważ nigdy nie wiem, kiedy one występują. Nie zwracam na nie uwagi, bo u nas takie gorsze dni są to jedno-dwudniowe wyskoki raz na jakiś czas. Stąd tylko moje gdybanie.

Skąd jednak takie moje przemyślenia? Zazwyczaj po takim skoku dziecko nabywa nowych umiejętności. Ola zaczęła coraz bardziej garnąć się do siadania. Niezmiennie ćwiczy brzuszki zarówno w domu, jak i na spacerach, wiecznie jeździ z uniesioną głową w przód. Zdarza mi się czasami liczyć ile tak wytrzyma i dochodzi nawet do kilkunastu sekund. Wieczorem, po popołudniowej awanturze przewróciła się pierwszy raz z brzucha na plecy... No i się zaczęło! Tak jej się spodobało, że teraz turla się po całym salonie. Także mamy już na koncie pełzanie do tyłu i turlanie się :)

Są również postępy w jedzeniu. Wczoraj zjadła już całego ziemniaczka śmiejąc się przy tym. Miałam wprowadzić następne warzywko - marchewkę... ale jednak postawiłam na cukinię.

Na spacerach znów zapanował spokój... ufff odetchnęłam z ulgą. Nie wiem czy to zasługa zmiany gondoli na spacerówkę, a może to ta chusta wożona w koszu na wszelki wypadek ma jakieś specjalne moce... a może po prostu Ola miała gorszy dzień. W każdym razie bardzo się cieszę i pomału przyzwyczajam się do spacerówki. Spacery znów stały się dla nas przyjemnością :)

Wczoraj pod wieczór, wracając ze spaceru miałyśmy okazję podziwiać piękną tęczę nad naszym osiedlem. Niestety zanim wpadłam na pomysł, by zrobić zdjęcie, tęcza zdążyła już prawie zniknąć.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Skończone 22 tygodnie.

Wczoraj Ola skończyła 22 tygodnie... szczerze powiedziawszy, aż musiałam policzyć w kalendarzu, bo kompletnie straciłam rachubę, który to tydzień jej już leci.

Wraz ze skończonym 22 tygodniem zaczęła nam siadać w leżaczku. Jakiś czas temu jej się to udało, ale był to jednorazowy wyskok. Wczoraj jak jej się udało raz, tak nie chciała przestać i robiła to ciągle. Niestety wraz z rozpoczęciem siadania, przestała chcieć leżeć w wózku.

Już od pewnego czasu zdarzało jej się marudzić na spacerach. Zakupiłam z tego powodu pałąk z zabawkami. Hurra, udawało ją się uspokoić. Jednak po dzisiejszej awanturze podjęłam decyzję, że kończymy przygodę z naszą ukochaną gondolą. Jest mi strasznie przykro z tego powodu, bo do spacerówki jakoś nie mogę się przyzwyczaić, wydaje mi się, że ona jest jeszcze taka maluuuuutka :(

Wróciłam ze spaceru, od razu spakowałam gondolę i zamontowałam spacerówkę. Pełna nadziei wyszłam na spacer. Nie wypuszczałam się daleko, poszłam przy okazji na zakupy, ponieważ mam zamiar upiec chlebek bananowy i brakowało mi kilka składników. No i co? Wiosło! 

Leżeć nie będzie, ona chce siedzieć i koniec kropka. Posadziłam ją i od razu przestała marudzić, ale uważam, że jest jeszcze za mała, aby jeździć w takiej pozycji... Tak więc teraz pewnie zacznie się męka na spacerach, dopóki nie zacznie siedzieć stabilniej. Aż się boje. Aż odechciewa mi się gdziekolwiek wychodzić. Od jutra w koszyku będę woziła chustę, bo nie uśmiecha mi się nosić ją na rękach... niestety do wagi piórkowej to ona się nie zalicza :(

Byłam na nią zła i przez to mam cholerne wyrzuty sumienia . Dziecko nie jest niczemu winne. W końcu ile można leżeć, kiedy dookoła wszystko jest takie piękne i ciekawe. A mnie po prostu przeraża to, że ona coraz bardziej i bardziej rośnie, rozwija się, usamodzielnia, nie jest już taka malutka, bezbronna i całkowicie zależna ode mnie. Ten czas tak szybko przemija, zdecydowanie za szybko, a ja nie jestem w stanie nacieszyć się maksymalnie każdą chwilą z nią spędzoną... Aż płakać mi się chce :(

sobota, 25 lipca 2015

Pierwsza łyżeczka

Jesteśmy po pierwszej podanej łyżeczce. Postanowiliśmy, że na pierwszy rzut pójdzie jednak ziemniak. Bo marchewka słodka, bo może spowodować zatwardzenie, więc uznałam, że ziemniak będzie lepszy. 

Przyznam szczerze, że mam trochę obawy przed tym rozszerzaniem diety. Ola nigdy nie miała problemów brzuszkowych, mimo że karmię ją tylko piersią i jem wszystko, nawet niby te zakazane produkty typu czekolada, czosnek, kapusta, fasolka. itd. Kolejny raz przekonuję się, że nie istnieje coś takiego jak dieta matki karmiącej. Nie wolno się bać, warto próbować wszystko i obserwować swoje dziecko. 

Postanowiłam, że nie podam na razie słoiczka, mimo że mam ich zapas na półce w komórce. Chciałam po prostu spróbować sama jej coś przyrządzić, spróbować swoich sił i też czerpać przyjemność z rozszerzania tej diety. Problem jest tylko taki, że nie mamy kawałka pola, nie mamy dojścia do sprawdzonych warzyw, podam więc te, które zakupię na targu. Liczę na to, że nic jej nie będzie. Mnóstwo dzieci jest na takich wychowywanych, my też takie jemy i nic nam nie jest. Być może robię błąd, za który będę w przyszłości pokutować, ale oby nie.

No więc zakupiłam te ziemniaki, ugotowałam w wodzie, przepuściłam przez siteczko, dodałam łyżeczkę oleju rzepakowego* i swoje mleko. Wszystko wymieszałam i powstała piękna, gładka papka. Olę wsadziłam w fotelik i do dzieła... Poszła jedna łyżeczka, druga, trzecia, czwarta, piąta... w sumie potem się pogubiłam, ale kilka ich zjadła. Była trochę zdezorientowana. Bardziej interesowała się łyżeczką niż samym jedzeniem. Nieszczególnie chciała otwierać buzię... Gdy przybliżałam łyżeczkę, wyciągała języczek i zaczynała ją lizać... (Zawsze tak robi, gdy widzi zbliżającego się cycusia...wyciąga języczek hehehe). I tu powstaje pytanie... Czy dlatego, że jeszcze nie bardzo wie, o co chodzi? Czy dlatego, że jeszcze nie jest gotowa na rozszerzanie diety? Spróbujemy jeszcze kilka razy po troszeczkę, potem wprowadzimy marchewkę, może bardziej jej posmakuje... a jeśli nie, to podamy słoiczkową marchewkę z ziemniaczkiem i zobaczymy... Czasem bywa tak, że jednak te słoiczkowe warzywka dzieci chętniej jedzą niż gotowane, przekonamy się :)

Jakie są moje wrażenia? Szczerze powiedziawszy mieszane... sama nie wiem, czy dobrze robię, czy się nie pospieszyłam... Tym bardziej przekonuje się do tego, że lepiej robić to w naszym przypadku powolutku i nic na siłę... Jak załapie, to fajnie... jak nie, to dam jej czas i spróbujemy za miesiąc... Nikt nas nie goni, nigdzie nam się nie spieszy, a ja tym bardziej nie mam zamiaru na nią naciskać :)

*Dlaczego nie oliwa z oliwek, nie masło, tylko olej rzepakowy? Dietetycy twierdzą, że olej rzepakowy ma najlepszy skład kwasów tłuszczowych wśród olejów dostępnych na rynku. Do tego jest to roślina z naszej strefy klimatycznej, ma prawie neutralny zapach i smak. No i 1 łyżeczka tego oleju zaspokajają dobowe zapotrzebowanie na kwasy omega w diecie dziecka (2 łyżki stołowe u dorosłego). Kwasy nie giną w wysokiej temp więc jest to olej idealny także do smażenia dla dorosłych.

środa, 22 lipca 2015

Pięć miesięcy za nami.

Pięć cudownych, wspólnie spędzonych, radosnych i niepowtarzalnych miesięcy za nami. Nie do wiary! 
A jeszcze niedawno nasze dziecię było takie "malutkie" :)

Byłam pewna, że ten miesiąc będzie równie wyjątkowy pod względem rozwojowym jak ubiegły 4, ale jednak nie. Ola doskonaliła jeszcze bardziej to, co już potrafi. No może z wyjątkiem prób siadania w leżaczku. O zgrozo! mało zawału nie dostałam, jak zobaczyłam ją zgiętą w pół majstrującą przy stópkach. Już widziałam oczami wyobraźni jak ciężar ją przeciąża i leci czołem prosto na podłogę... ach te czarne myśli. Od tamtej pory gdy coś muszę zrobić daję ją bardziej na leżąco albo bacznie obserwuję. 

W salonie ma swój mały kącik zabawowy, gdzie rozłożone ma puzzle i koc oraz kosz z zabawkami. Namiętnie lubi się do niego czołgać, sięgać do niego ręką, przechylać i wywalać z niego wszystkie zabawki. No w końcu Bobas Lubi Wybór, prawda? Sama sobie wybierze, czym chce się bawić ;)

W kwestii jedzenia nic się nie zmieniło prócz tego, że kilka dni temu zaczęliśmy jej dawać dupki z chlebka, żeby sobie pociumkała i pomasowała dziąsełka, a przy tym rozpoczęliśmy ekspozycję na gluten. Co do rozszerzania diety mieliśmy czekać na koniec 6 miesiąca, ale jednak zdecydowaliśmy, że zaczniemy podawać jej powolutku, po jednym nowym warzywku w każdym tygodniu, bacznie ją przy tym obserwując, a za jakiś czas jak już przyswoi warzywka, będziemy dodawać do nich po troszkę kaszkę Holle z pszenicy z pełnego przemiału jako dalszą ekspozycję na gluten. W tym celu zakupiliśmy już krzesełko do karmienia i odbyliśmy w nim pierwsze przymiarki, a w sobotę podamy pierwsze warzywko... zastanawiam się tylko czy podać najpierw marchewkę, czy ziemniaczka :)

W ubiegły piątek odbyliśmy kolejne szczepienie. Przy okazji Ola została zważona i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu nie przekroczyła magicznej 8! Byłam pewna, że podwoiła swoją masę urodzeniową i waży już ponad 8 kilko, a tymczasem waga pokazała 7650g. Ewidentnie zaczęła zwalniać w przybieraniu na wadze co również widać po niej, bo mam wrażenie, że schudła na buźce i brzuszku (a pewnie po prostu ją wydłużyło), jednak wałeczki na rączkach i nóżkach w dalszym ciągu pozostały :)

Jeśli zaś o samo szczepienie chodzi, to wszystkie poprzednie do tej pory znosiła idealnie, natomiast to ostatnie zniosła koszmarnie! Nie dość, że miała gorączkę 38-39 stopni przez dwa dni, to jeszcze ogromny odczyn poszczepienny na rączce po krztuśćcu komórkowym. Z tego powodu ostatnią dawkę w okolicach 18 miesiąca dostanie w postaci bezkomórkowej. No niestety przy szczepionkach refundowanych w przypadku błonnicy, tężca i krztuśćca jest to często spotykane :( Na szczęście teraz czeka nas jeszcze tylko ostatnia (III) dawka pneumokoków, niedługo potem ostatnia dawka WZWB i potem do roczku mamy święty spokój :)

Przy okazji zrobiła się z niej okropna maruda! Oczywiście w większości dni jest kochana, uśmiechnięta i rozgadana, ale ma też takie dni, że pokazuje swoje humorki. Najbardziej nie lubię jak w ciągu dnia chce jej się spać, ale robi wszystko na przekór żeby tylko nie zasnąć, uparciuch jeden!

W kwestii spania, od pewnego czasu zaczęła pięknie przesypiać noce (no i teraz pożałuję, bo pewnie po tej pochwale dziecko mi się zepsuje, jak zawsze :D). Zasypia koło 21, czasem koło 22, w zależności o której jest kąpana i od dnia... i śpi do 6, lub po 6. Czasem zdarza jej się zbudzić po 4 lub koło 5, zje i idzie dalej spać. Natomiast jeśli chodzi o wstawanie o 6, to jest różnie... Czasem zje i idzie od razu spać, czasem zje i musi jeszcze troszkę pogadać i pokokosić się w łóżku i dopiero wtedy zasypia, a czasem, tak jak wczoraj, nie chce już spać, więc wstajemy :) W ciągu dnia popołudniu też zaczęła robić sobie pół godzinne, godzinne, czasem półtora, a nawet dwu godzinne drzemki... wszystko jest uzależnione od dnia, jej zmęczenia i humoru :)

A tak ogólnie... to pięknie się rozwija co potwierdza pediatra oraz neurolog, która na wczorajszej wizycie nie miała się do czego przyczepić i jedynie profilaktycznie dała nam skierowanie na USG przezciemiączkowe :)

A ja... po tym całym podsumowaniu zastanawiam się, czy mogło mnie coś lepszego w życiu spotkać? :)

środa, 15 lipca 2015

Mama na wychodnym.

Mąż sprawił mi rewelacyjny prezent urodzinowy... kupon do SPA, na peelingi i masaże. Pomyślałam sobie... Po porodzie? Prezent idealny na zrelaksowanie i odprężenie się :)
Urodziny obchodziłam w kwietniu... miesiące mijały, a kupon nadal nie został zrealizowany. No wiecie... na macierzyńskim czasu jest od groma, ale to się chyba tylko tak wydaje... Przy małym dziecku zawsze znajdzie się coś do roboty, tudzież zawsze jest propozycja na jakieś spotkanie, wypad do kawiarenki, w plener, na spacer i tak jakoś... nigdy czasu nie ma dla siebie.

W końcu się zmobilizowałam, bo termin realizacji kuponu coraz bardziej się kurczył i zapisałam się na poniedziałkowe popołudnie. 

No i pojechałam. Najpierw oczywiście odciągnęłam porcję mleka dla córy, poczekałam aż mąż wróci z pracy, spakowałam się, dałam całusa na do widzenia i ruszyłam. Autostradą przemknęłam z jednej strony Warszawy na drugą. 120km/h, głośna muzyka... oj jak ja to lubię. Jadąc z Olą nie pozwalam sobie na takie zapędy, ale będąc sama w aucie, czemu nie? :)

Dojechałam na miejsce, zaparkowałam, pobiegłam do gabinetu, przekroczyłam próg i... już na sam widok otoczenia poczułam się zrelaksowana. Najpierw miałam wykonany peeling całego ciała, następnie masaż. Potem mikrodermabrazję diamentową twarzy i masaż, a na końcu manicure z masażem dłoni. Trwało to 2h, a ja zrelaksowałam się i odprężyłam na maksa! :)

Reasumując... żałują, że nie zebrałam się na to wcześniej... no ale lepiej późno niż w cale. W każdym razie uważam, że każda mama powinna sobie raz na jakiś czas sprawić taki dzień bez dziecka i oddać się przyjemnościom :)

P.S. Fajnie jest czytać, że cieszycie się z mojego powrotu. To naprawdę bardzo, bardzo miłe! :)

sobota, 4 lipca 2015

Nocne refleksje

Energia mnie rozpiera, choć raczej dziś powinnam paść jak mucha :)
Spędziliśmy przemiły dzień w towarzystwie super dziewczyn na świeżym powietrzu, w cieniu pod drzewkami, nieopodal stawiku. Było bardzo sympatycznie, a dzięki lekkim powiewom wiaterku, bardzo przyjemnie, nie było czuć tego upału i dziewczynkom na świeżym powietrzu chyba nawet lepiej się spało :)
Postanowiłyśmy, że wrócimy do domku piechotą, w końcu co to dla nas jest 40min spacerku? Dopiekłam się jeszcze bardziej i wyglądam jakbym co najmniej z ciepłych krajów wróciła... Jak widać,  nie trzeba wyjeżdżać na wczasy by zyskać ładną opaleniznę, wystarczą jedynie codzienne spacery z dzieckiem. Zmieniliśmy trochę godziny naszych spacerów, obecnie wychodzimy rano po śniadanku i dopiero później po 18:00 gdy robi się już chłodniej i przyjemniej. W te upalne dni ratujemy się też wspólnymi spotkaniami w domach z dzieciakami albo w klubokawiarni niedaleko nas, którą odkryłyśmy jakiś czas temu... byle tylko przetrwać najgorętsze południe :)

I tak dziecię moje śpi już od 20:30, a mnie rozpiera tak energia, że wysprzątałam cały salon, przetarłam blat w aneksie kuchennym, umyłam meble i szkło i jutro będę leżeć i odpoczywać, a mąż będzie męczył się z łazienką i podłogami hehehe :)

W związku z tym przypływem energii dopadły mnie też wieczorne reflekaje. Tak sobie myślę jak to nasze życie diametralnie zmieniło się odkąd pojawiła się w nim Ola. Ile było starań, ile łez wylanych, by ten mały Człowieczek pojawił się i odmienił nasze życie. Jest dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam, dokładnie tak jak sobie wymarzyłam i czasem zastanawiam się czym sobie na to wszystko zasłużyłam? Czy da się być jeszcze bardziej szczęśliwym człowiekiem niż jest się teraz?  Nie wiem... ale najważniejsze, ze jest ona, taka nasza mała i kochana Ola :)

sobota, 27 czerwca 2015

O rozszerzaniu diety przemyśleń kilka...

Już jakiś czas temu przestałam porównywać Olę do jakichkolwiek tabelek oraz norm... mimo, że nie odbiega póki co od nich, to i tak uważam, że każde dziecko jest indywidualne i rozwija się swoim własnym tempem. Jestem jednak bardzo zaskoczona w jak szaleńczym tempie rozwija się Ola. Już niejednokrotnie pisałam, że co rusz zaskakuje nas swoimi nowymi umiejętnościami. Wiem, że przynajmniej do roku czasu, będzie to na porządku dziennym... Cieszę się, bo uwielbiam odkrywać i zdobywać z nią nowe umiejętności :)

Dziś na przykład po raz pierwszy włożyła sobie stópkę do buzi. Ależ to uroczo wyglądało. Mąż bardzo chciał zobaczyć i czekał na tą chwilę, ale gdy go zawołałam, Ola już stópkę zdążyła wyjąć... No nic, może innym razem się uda :)

Powoli zaczynam myśleć o rozszerzaniu diety Oli. Planowałam to zacząć robić po czwartym miesiącu, ale po przeczytaniu kilku artykułów, jednak jeszcze się wstrzymam. Póki co moje mleko jej w zupełności wystarcza, najada się i nie wykazuje jakiś szczególnych cech aby była gotowa na rozszerzanie diety. Będziemy ją obserwować, jeśli wyczujemy ten moment, to zaczniemy podawać pierwsze warzywka. Być może będzie to za miesiąc, a może dopiero po szóstym miesiącu, jak zaleca WHO. W każdym bądź razie nigdzie nam się nie spieszy :)

Chciałabym skorzystać z metody BLW, jednak nie mam nic przeciwko startym warzywkom czy owocom. Chciałabym podawać Oli również warzywka i mięsko w kawałeczkach, ale nie mam nic przeciwko podawaniu jedzenia z łyżeczki. Będę robić tak, aby nam obu było dobrze :) Raczej chciałabym uniknąć przesadnego babrania (czytaj brudzenia) się jedzeniem. Nie mam nic przeciwko temu, jak coś gdzieś spadnie, czy jak dziecko wybrudzi rączki lub buziaczka, no ale żeby tak całe od stóp do głów (bo nie raz oglądam takie przypadki), to nie. Dziękuję bardzo! ;)

A póki co uczymy się pić z kubeczka Doidy cup, na razie moje mleczko, bo próbowałam Oli ostatnio dać wodę, ale niestety nie dało się. Mała pogardziła wodą, wypychała butlę językiem, krzywiła się i nie chciała pić. Ściągnięte na poczekaniu mleko od razu wypiła. Nie dała się oszukać cwaniara jedna! Będziemy jeszcze próbować, może w końcu "posmakuje" jej woda za jakiś czas :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Czwarty miesiąc już za nami.

Jak do tej pory, ten miesiąc był u nas najbardziej przełomowy, ponieważ w czwartym miesiącu Ola zadziwiała nas coraz to nowszymi umiejętnościami niemalże prawie każdego dnia :)

Do perfekcji opanowała łapanie gryzaków i grzechotek, wkładanie ich do buźki, a także skupianie się na nich i bawienie nimi. Teraz bez problemu potrafi zająć się sobą i swoimi zabawkami przez dłuższą chwilę czy to w leżaczku, czy na macie lub w łóżeczku.

Uuuuuuuuuuwielbia wietrzyć dupkę. Staramy się codziennie, jeśli się nie uda to przynajmniej kilka razy w tygodniu kłaść ją z gołą pupą na podkładzie, na mecie lub na łóżku i bawić się z nią. Wtedy ani pampers, ani spodenki nie ograniczają jej ruchów i wykonuje swoim ciałkiem przeróżne wygibasy. Podczas takich ćwiczeń w połowie trzeciego miesiąca, z dnia na dzień zaczęła pięknie obracać się z pleców na brzuszek. Teraz wystarczy położyć ją na pleckach, jeszcze nie zdążę się odwrócić, a ona już leży na brzuszku.

Ze skupieniem przygląda się swoim stópkom, dotyka je, głaszcze kolanka, uwielbia gimnastykować się. Wiecznie leży z nóżkami ugiętymi na brzuszku... dziewczyny śmieją się, że ćwiczy mięśnie. Nie cierpi za to ubierać się... a w szczególności zakładania wszelakich rękawów. Krzyk, płacz i złości wówczas murowane. Tak samo podczas zmiany pampersa, czy ubierania nie poleży już spokojnie. Lubi wyciągać płatki kosmetyczne z pudełeczka, szeleścić woreczkiem, wyciągać płatki z woreczka, czasem zdarzy jej się wrzucić woreczek z płatkami do miseczki obok, w której znajduje się woda. Ubaw wtedy ma po pachy. Nie raz tak się wyginała, że wsadziła nogę do wody. Zakodowała sobie też, że z tyłu za głową są różne rzeczy i nagminnie wygina całe ciało do tyłu. Nie pomogło nawet usunięcie stamtąd wszystkich rzeczy.

Bardzo garnie się do siadania. W leżaczku, czy na kolanach dźwiga główkę i ramiona do przodu. W gondoli tak samo spokojnie już nie poleży. Co prawda mamy podnoszony podgłówek, ale wtedy zjeżdża z niego i musi jeździć z ugiętymi nóżkami, a mi nie chce się jej co 50 metrów poprawiać. Myślę, że już niebawem przesiądziemy się do spacerówki, tam będzie miała półleżące oparcie i pełną swobodę dla nóżek. Mimo to, nie sadzam jej, bo uważam, że to chyba jeszcze trochę za wcześnie.

Dużo "gaaaada", dużo się śmieje! Jej uśmiech rozpromienia nawet najbardziej pochmurne dni. Wystarczy do niej coś powiedzieć, a od razu cieszy się jej mordka. Na ranem wystarczy podejść do łóżeczka, nie trzeba nawet nic mówić, a ona cała rozpromieniona wita nas uśmiechem :)


A to tak pokrótce dzień z życia 4 miesięcznej Oli. Na pierwsze karmienie budzi się między 4:00, a 5:00, czasem jej się zdarzy nawet koło 6:00. Wówczas z łóżeczka przenoszona jest do naszego łóżka, tam się karmimy i przytulone do siebie zasypiamy. Pobudkę robi między 7:00, a 8:00, czasem zdarzy jej się do ok 9:00 pospać. Myjemy buźkę, przebieramy się i ponownie karmimy. Po karmieniu Ola ląduje w bujaczku, albo na macie, a ja ogarniam siebie. Zazwyczaj po zabawie zaczyna marudzić, więc kładę ją do łóżeczka albo wózka na balkonie, daję smoka, pieluszkę i zasypia. Zdarza się też, że nie marudzi, wówczas, gdy przychodzi kolejna pora karmienia, je i wyruszamy na spacer. Na spacerze ucina sobie krótką drzemkę, a potem podziwia świat z gondoli. Lubi przyglądać się drzewom. Zazwyczaj spacerujemy 2-3 godzinki, więc po powrocie ponownie karmimy się i lądujemy na macie albo łóżku żeby powietrzyć dupkę. Potem jest zabawa, a po zabawie czasem się zdrzemnie chwilkę, czasem nie... Po zabawie standardowo karmienie, po którym wychodzimy zazwyczaj jeszcze na spacerek przed kąpielą. Między 19:00, a 20:00 kąpiemy się, potem pielęgnacja i wreszcie upragniony cycuś na dobranoc. Ola od dłuższego czasu zasypia przy piersi. Po zjedzeniu przekładam ją do łóżeczka, daję buziaczka na dobranoc i tak oto śpi sobie smacznie, do wczesnego ranka. 

czwartek, 18 czerwca 2015

Popołogowo...

Mąż zabrał córcię na spacerek przed kąpielą, więc mam troszkę czasu dla siebie :)

Co prawda połóg zakończył mi się dawno, daaaawno temu... Zresztą jaki połóg przepraszam? Takiego połogu jak miałam, życzę każdej kobiecie. Przypominało mi o nim jedynie krwawienie, które i tak trwało kilka dni i nie było jakoś strasznie obfite, potem miałam jedynie malutkie plamienia. 

Bardzo szybko doszłam do siebie, nie miałam żadnych problemów z opieką nad Olą, mogłam chodzić i siadać nie narzekając na ból, ani ciągnięcie szwów (było ich kilka ze względy na lekkie pęknięcie I stopnia). Nie miałam potrzeby zażywania też żadnych środków p/bólowych... zażyłam jedynie raz Ketonal w wieczór po porodzie, bo czułam dziwne "pulsowanie" w dole i tak mnie to okropnie drażniło. Jednak po tabletce, z Olą przy piersi spokojnie usnęłam :)

Swoją pierwszą wizytę popołogową miałam już ok 6 tygodni po porodzie. Lekarz zbadał mnie i orzekł, że okres połogu można uznać za zakończony. Ucieszyłam się, choć ja ten okres dawno uznałam za zakończony, liczyło się dla mnie tylko to, czy wszystko było dobrze zagojone.

Zaczęłam więc ćwiczyć, bo miałam na koncie zaległe 4 kg. Niestety po kilku tygodniach okazało się, że owe ćwiczenia nie są dla mnie. Powtórzyła się historia, która miała miejsce kilka lat temu, gdy dużo ćwiczyłam... zaczął boleć mnie kręgosłup. Ratuje mnie jedynie basen, ale czy pływając można zrzucić tą oponkę na brzuszku? 4kg jak zostały, tak dalej są i ani drgnąć nie chcą. No nic, trudno... może z czasem uda się je zrzucić. Ważne, że pozostałe 16kg zniknęły niedługo po porodzie.

Myślałam, że może karmienie piersią spowoduje u mnie spadek wagi, ale gdzie tam. To chyba nie możliwe przy moim dziecku, które toleruje czekoladę, ciastka oraz inne różne tego typu smakołyki i nie ma z ich powodu żadnych problemów brzuszkowych. Zatem mogę jeść bez wyrzutów i tu jest problem, bo słodycze to była moja odwieczna pokusa i po prostu czasem nie umiem ich sobie odmówić :(

Jednak ja nie o tym... Na ostatniej wizycie profesor prosił mnie, a żebym 6 tygodni po porodzie do niego przyszła. Przyznam szczerze, że jednak trochę nie było mi po drodze i szkoda było mi pieniążków, skoro wiedziałam, że i tak wszystko jest dobrze. Jednak w końcu zmobilizowałam się, umówiłam się na wizytę i ją odbyłam. Z moją endometriozą niestety nie ma żartów. Póki karmię piersią i nie mam miesiączki, jest dobrze i tak niech będzie jak najdłużej. Schody znaczną się, gdy pojawi się okres. Profesor zbadał mnie, zrobił USG i orzekł, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Póki co hormonów przyjmować nie muszę, ale od razu, gdy pojawi się miesiączka, mam przyjść na wizytę. Cieszę się, że zdecydowałam się na tą wizytę, ponieważ poprzedni lekarz wypisał mi receptę na tabletki antykoncepcyjne dla kobiet karmiących, jednak odwlekałam jej wykupienie i przyjmowanie tego świństwa, no i całe szczęście. Póki co, nie ma jeszcze takiej potrzeby, ale wiem, że niestety jest to nieuniknione w moim przypadku. Prędzej czy później będę musiała zacząć, jeśli będę chciała zajść w ciążę, choć bez problemów za pewne nie obejdzie się. Jednak staram się nie myśleć o tym. Cieszę się tym, co jest teraz. Cieszę się macierzyństwem, a najwyżej potem będziemy się martwić...

wtorek, 16 czerwca 2015

He he heee :)

Uwielbiam, gdy się śmieje, zresztą... która matka tego nie uwielbia? To jeden z najpiękniejszych dźwięków na świecie, taki świadomy, szczery, głośny śmiech... :) Na co dzień Ola jest bardzo pogodną dziewczynką. Najszczęśliwsza jest z samego rana, wtedy wystarczy jedynie podejść do łóżeczka, nie trzeba nawet nic mówić, a ona uśmiecha się. Lubi, gdy się do niej mówi, wówczas też odpowiada uśmiechem. Póki co nie ma problemu z akceptacją obcych, gdy ktoś ją przekupi gadulstwem, również potrafi się uśmiechnąć :) Zobaczymy jak to będzie, gdy ciut podrośnie...? :)

Dzień bez uśmiechu, to dzień stracony! ;)

sobota, 13 czerwca 2015

Na ochłodę... :)

No i znowu się zaczęło! Zawitały upały. Czekałam z utęsknieniem na cieplutkie, letnie dni ale gdy zauważyłam, jak mojemu dziecku one nie sprzyjają, odechciało mi się raz i na zawsze! :)

Dziś prawie cały dzień przesiedziałyśmy w domku. Na szczęście mieszkanie mamy od wschodu, popołudniu na balkonie jest cień, jest przyjemnie i chłodno, więc można spokojnie sobie posiedzieć przy kawusi albo tak jak Ola, przy cycusiu :)

Na spacer wyszłyśmy dopiero po 18:00, gdy nie było już takiego skwaru. Ola wyjątkowo przespała 2h. Wróciłyśmy o 20:00, tatuś od razu ją wykąpał, potem pielęgnacja, jedzonko i dziecię smacznie śpi już od 45min w łóżeczku. O dziwo bardzo szybko zasnęła przy piersi i nawet nie wierciła się, gdy ją odkładałam do łóżeczka :)

A to wszystko zapewne za sprawą naszego dzisiejszego wypadu na basen. Jak co tydzień wyruszyliśmy o 10:00 na zajęcia. Dzisiaj było jeszcze lepiej niż ostatnio. Były wierszyki, polewanie wodą, różne ćwiczenia, nurkowanie, a na koniec zabawa na macie :)