piątek, 22 sierpnia 2014

Takie to życie...

Od gimnazjum wiedziałam, że moje życie związane będzie ze szpitalem. Już od czasów gimnazjum interesowała mnie bardziej biologia oraz to, co kryje wnętrze człowieka. Z wyborem studiów nie miałam najmniejszego problemu. Pielęgniarstwo - tego byłam pewna na 100%. Z domu wyprowadziłam się w wieku 19 lat. Początkowo odległość która dzieliła mnie od domu rodzinnego to 100km. Bardzo związana z rodzicami, często ich odwiedzałam :)

Lata licencjackie przeleciały szybciutko. Przyszedł czas na obronę, najgorszą i najtrudniejszą w moim życiu. Naprawdę trzeba było się przygotować. Egzamin teoretyczny, następnego dnia praktyczny w szpitalu. Udało się, uzyskałam tytuł licencjata. Międzyczasie poznałam swojego męża, który wrócił ze studiów do rodzinnego miasta.

Z braku perspektyw i braku pracy zdecydowaliśmy, że wyruszamy w świat, już nie 100km od domu, a 400. Pojechał najpierw On, znalazł mieszkanie i dojechałam ja z wszystkimi tobołkami. Kilka dni później znalazłam pracę. Jak się później okazało w Szpitalu Uniwersyteckim, z najniższą pensją w całym mieście. Mimo wszystko nie wybrzydzałam. Rzuciłam się od razu na głęboką wodę i wybrałam Intensywną Terapię Kardiologiczną. Nie straszny były mi reanimacje, nie straszna była mi śmierć, choć na początku było ciężko. To była prawdziwa szkoła życia. Pokochałam tą pracę.

Międzyczasie złożyłam podanie na studia magisterskie, nie spodziewając się jednak cudów. Po pewnym czasie czytam maila, że przyjęli mnie i to na dzienne, które wybrałam w 1 kolejności. Nagle powstało wiele wątpliwości, jak sobie poradzę...? Praca na pełny etat i zajęcia w tygodniu. Udało się. Jakoś, wspólnymi siłami z koleżankami przebrnęłyśmy przez I rok studiów. Przed wakacjami, całkiem przypadkiem wpadła mi świetna oferta pracy w prywatnej przychodni, na zlecenie. Zgodziłam się z przyjemnością, szkoda było marnować taką szansę.

Minęły wakacje i pojawiły się jeszcze większe wątpliwości... Studia dzienne i dwie prace. Byłam o krok od zrezygnowania ze studiów, w pewnych momentach już nie dawałam rady. Często bywały chwile, że nie sypiałam po 36h, ponieważ po nocy szło się na zajęcia, potem obowiązkowe wykłady, a potem znowu na noc. Mąż mnie ogromnie wspierał i koleżanki również, bo same nie miały łatwo. Wypompowana byłam z resztek sił, ale postawiłam sobie jeden cel - obrona w lipcu i koniec kropka. I udało się. Obroniłam się na początku lipca i uzyskałam tytuł magistra. To był dzień, kiedy odetchnęłam pełną piersią. Uczucie nie do opisania. Cały ciężar, wszystkie emocje z poprzednich miesięcy, zmęczenie... to wszystko opadło. Czułam się lekka jak chmurki na niebie tego pięknego, słonecznego dnia :)

Międzyczasie dobiłam sobie gwoździa do trumny i zrobiłam 3 miesięczny kurs z pielęgniarstwa anestezjologicznego i intensywnej terapii oraz resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Zmieniłam również pracę. Nowy 2013 rok rozpoczęłam pracą na Noworodkach, radości mej nie było końca. I choć pracy było więcej, i choć momentami nie było czasu zjeść śniadania, obiadu, czy pójść do ubikacji, to pokochałam tą pracę. Czas w niej niesamowicie szybko leciał, nie było kiedy się nudzić. Byłam przy niejednych narodzinach, ale również niestety i przy śmierci. Cud narodzin to cud nie do opisania. To trzeba po prostu przeżyć, zobaczyć, być, aby zrozumieć :)

We wrześniu wyszłam za mąż. Spełniło się moje marzenie :) Zrodziło się też mnóstwo pytań, co dalej? Mieliśmy wracać w rodzinne strony, bo rodzina dla mnie to podstawa. Wszyscy jednak odradzali, łącznie z rodzicami. Z wielkim bólem serca podjęłam decyzję, że zostaniemy. Mojemu mężowi było to obojętne gdzie będziemy, decydujący głos miałam ja.

Tak więc zostajemy, a skoro zostajemy to nie ma sensu pakować pieniędzy w czyjeś mieszkanie, lepiej kupić swoje. Długo to nie trwało. Nie należę do osób, które jeżdżą, szukają, oglądają, a może jeszcze to, a może tamto, rozciągając to w dłuuuugim czasie. Dla mnie jest krótka piłka, podoba się? Podoba. Cena dobra? Atrakcyjna! Lokalizacja odpowiada? Jak najbardziej. To nad czym tu się zastanawiać? Bierzemy! :) Następnie mnóstwo papierologi, kredyt i... czekamy na wymarzone mieszkanko. Małe, ciasne, ale przede wszystkim własne :)

Międzyczasie wydarzył się Cud. Ten malutki Cud czekał na odpowiednią chwilę, na możliwość zamieszkania w swoim pokoiku, w swoich 4 kątach :) Ten malutki Cud, na który wszyscy tak czekamy sprawił, że dziadkowie (moi rodzice) zdecydowali się na przeprowadzkę. Z odległości 400km, jedynie kilkaset metrów będzie nas dzielić. Radości mej nie ma końca. I znów będziemy wszyscy razem, blisko siebie :)

A ja? Ja jestem przeogromnie szczęśliwa! Bo udało mi się osiągnąć to o czym marzyłam, bo udało mi się zrealizować te cele, które sobie w życiu wyznaczyłam. Szczęśliwa jestem, że to wszystko osiągnęłam własnymi siłami, własną ogromnie ciężką pracą, oporem, dobrym słowem i wsparciem najbliższych. I choć nie raz było ciężko, były łzy, ogromna rozpacz, wiele upadków... nie poddałam się, walczyłam do samego końca. Jestem szczęśliwa, że jestem właśnie "w tym miejscu". I choć nie wiem co przyniesie nam jutro, jaka będzie przyszłość, dziękuję Bogu, za to co otrzymałam w moim, mimo wszystko pięknym życiu :)

18 komentarzy:

  1. Jesteś przykładem na to, że nie można się poddawać i że ciężka praca w końcu wynagradza wszelkie trudy. Naprawdę podziwiam, że osiągnęłaś tak wiele i nie zrezygnowałaś! A teraz możesz odetchnąć:) rodzice blisko, a pod sercem nowe życie. Kiedy się urodzi zaczniesz jeszcze nową przygodę! Najważniejsze byś była szczęśliwa. :) ściskam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice przeprowadzą się dopiero w przyszłym roku :) Ale to już bliżej, niż dalej :)
      Dziękuję :*

      Usuń
  2. Ja zauważyłam, że często jest tak, że jak jedno się układa, to i drugie i kolejne też. I odwrotnie niestety - jedno się sypie, to reszta także. My jesteśmy zdecydowanie w tej pierwszej kategorii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pokazałaś, że ciężką pracą można wiele osiągnąć. Cieszę się, że wszystko się ułożyło, że jesteście szczęśliwi :))) I super, że rodzice będą bliżej. Wiem jakie to ważne. Mnie od swoich dzieli 15-minutowy spacerek ;)
    Buziak;*
    Mi do pewnego czasu wszystko się układało. Potem posypało się. Wpadłam w zakręt, zaczęłam spadać w dół. Myślę i mam nadzieję, że teraz przyszła pora na poprawę. Nowa perspektywa. Nowe szanse.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podziwiałam Cię i dalej podziwiam za studia i 2 prace. Ja czasem mam dość po 8 godzinach w pracy (a przecież głównie siedzę przy biurku), a co dopiero 36h bez snu.

    Ważne, że się układa i że swoją ciężką pracą sobie układacie życie :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem pełna podziwu ja nie dałabym rady

    OdpowiedzUsuń
  6. Miałaś szczęście w życiu, nie każdy ma tyle sił.. Zdrówka i oby tak dalej się Tobie układało..

    OdpowiedzUsuń
  7. no i miałaś dodatkowo dużo szczęścia. bo niestety nie zawsze tak jest, że ogrom pracy = sukces. niestety mam bardzo przykre i bolesne doświadczenia z tym związane. u mnie ogrom pracy niejednokrotnie = bolesna porażka. co nie zmienia faktu, że Tobie gratuluje i nie mam problemów aby cieszyć się z Tobą z sukcesów jakie masz na swoim koncie.
    jak masz ochotę na słone i kwaśne, to przesądy mówią że będzie chłopak :) ale przesądy przesądami a życie życiem :D. nie wiem czy masz taki fajny sprzęt, czy ja taką ostrość monitora, albo może masz takie umiejętności, że bardzo jestem ciekawa gdzie w naszym kraju są tak piękne widoki/kolory/trasy :) ale masz fajnie że to wszystko masz na wyciągnięcie ręki :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Gratuluję Ci odwagi, determinacji i uporu w realizacji marzeń :) Mi niestety czasami tych cech brakowało w życiu i często bałam się zawalczyć o swoje...Teraz boję się już trochę mniej - a motywują mnie właśnie takie osoby jak Ty, które jeszcze na dodatek tak pięknie to wszystko potrafią opisać, ubrać w słowa :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Podziwiam za wytrwałość i wiarę! I życzę, by nadal wszystko układało się, jak najlepiej, by po tych latach trudów, teraz już wszystko było tylko z górki :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ohhh Kasiu....
    Wiele w życiu przeszłaś... ale dzięki cierpliwości los Ci to wszystko wynagrodził... nigdy się nie poddawałaś, walczyłaś o marzenia i nie odpuszczałaś....

    OdpowiedzUsuń
  11. pokazałaś, że siłą, determinacją, chęciami, można osiągnąć w życiu bardzo wiele; to, o czym się marzy jest na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko chcieć i umieć do tego dojść. jesteś niezwykle silną i wytrwałą osobą, podziwiam Cię i jesteś przykładem, że w życiu można wszystko.
    pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  12. W tym tkwi siła rodziny, ile jej zawdzięczamy, ile wsparcia nam daje przez całe życie... o ile łatwiej jest przebrnąć przez te wszystkie przeciwności wiedząc, że jest ktoś, kto zawsze wesprze. I nieistotne jakie decyzje podejmiemy, tylko RODZINA zawsze będzie z nami.

    OdpowiedzUsuń
  13. No coś Ty! A to niespodzianka, że maleństwo będzie miało dziadków a Ty rodziców tak blisko:) Super! Naprawdę życie fajnie Ci się potoczyło;-) Wszystko chyba w najbardziej odpowiednim czasie, wszystko prosto, skromnie, spokojnie, jak być powinno. Teraz możesz się cieszyć. Czasami musi być gorzej, pod górkę by potem mogło być tak jak teraz:)):*

    OdpowiedzUsuń
  14. Jaka piękna historia! Gratuluję Ci siły i wytrwałości.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  15. jak cudownie czytać Kasiu, takie optymistyczne posty!

    OdpowiedzUsuń
  16. No to łzy szczęścia z Twojego powodu mi poleciały na klawiaturę :) a miałam pracować :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Podziwiam za wytrwałość i siłę, żeby wszystko ogarnąć. Gratuluję wielkiego sukcesu i największego szczęścia jakie może spotkać kobietę :* No to teraz czekamy wszyscy na dzidzię:)

    OdpowiedzUsuń