Mój Mąż jest typem okropnego wrażliwca (choć ostatnio dowiedziałam się, że są nawet i gorsi), nie ogląda ze mną seriali "medycznych", jak tylko widzi, że coś rozcinają, zaszywają, pseudo flaki, od razu odwraca głowę, a nie daj Boże prawdziwą krew czy ranę, jest katastrofa :D Jednak filmy, gdzie się zarzynają to oglądać może, jaka to sprawiedliwość? :D
Od samego początku, gdy jeszcze w planach nie było dziecka, wiedziałam, że mój Mąż nie chce być obecny przy porodzie. Jeśli chodzi o sprawy "ciążowe" nie reaguje tak bardzo entuzjastycznie jak większość mężczyzn. Ma zachowany spokój, rozsądek i rozwagę, nie przesadza, nie skacze koło mnie, nie obchodzi się z nami jak z jajkiem, wręcz przeciwnie, nakazuje ruch, spacery, zdrowy styl życia,
a broń Boże zaleganie w łóżku całymi dniami :) Jednak nie jest tak całkiem bezinteresowny, pyta o moje samopoczucie, dzwoni po każdej wizycie, pyta co lekarz powiedział, jak dziecko. Początkowo miałam żal do Niego o to, że nie chodzi ze mną na wizyty lekarskie, jednak teraz mi przeszło, po co mam Go ze sobą ciągać, skoro w tym czasie jest w pracy, musiałby się zwalniać, kombinować, a i tak z tego co widzę mało która kobieta przychodzi z mężem/partnerem. Co innego oczywiście USG, na które idziemy razem :)
Poród to magiczna chwila, wprost nie do opisania. Miałam okazję nie raz ją przeżywać stojąc z boku, asystując, odbierając dziecko od położnej, od lekarza przy CC lub leżącego na brzuchu matki... No cud, jak nic :)
Jednak towarzyszące przy tym sceny często, gęsto cudowne nie są. Mnóstwo krwi, w trakcie urodzenia, niekiedy jeszcze więcej tryskających wód płodowych, wszystko leje się po podłodze... ale mimo wszystko, gdzieś tam w tle, jest ten najważniejszy, najpiękniejszy pierwszy krzyk.
Szanuję decyzję mojego Męża, nie chcę Go naciskać, ani Mu rozkazywać, nie chcę by potem miał przeżywać jakąś traumę, czy coś w ten deseń... jednak cholernie szkoda mi, że może ominąć Go właśnie tak jedna, krótka, najpiękniejsza chwila...
Postanowiłam odpuścić ten temat, ale jednak nie dawał mi spokoju. Usiadłam i spokojnie z Nim porozmawiałam. Przetoczyłam swoje argumenty i czekałam co powie...
Chciał tego Maleństwa tak samo jak ja, to nie tylko moje Dziecko, ale również i Jego. Zawsze się denerwuje jak mówię: moje dziecko kopie, moje dziecko to, moje dziecko tamto... a On mnie poprawia "nie twoje, tylko nasze" :) Skoro zrobił krok A, pasowałoby się zebrać w sobie, zmobilizować, stać się odpowiedzialnym i zrobić krok B. A najważniejsze... to jedyna i niepowtarzalna taka chwila w życiu, kiedy Jego syn/córka przychodzi na świat i szkoda, by ją przegapił... I tak się produkowałam bardzo grzecznie i spokojnie, a gdy skończyłam... aż oniemiałam. Nie powiedział nic, tylko po prostu zgodził się ze mną :)
Nie wiem jeszcze jak potoczy się nasz poród, czy będzie to poród SN, czy CC (ze względu na mój niegdyś złamany kręgosłup czy nawet i z powodu przedłużającego się porodu SN lub innych nie daj Boże komplikacji). Szczerze powiedziawszy nie myślę o tym, zdaję się na los, co ma być i jak ma być, tak będzie... Chcę tylko, by w tych chwilach był ktoś, kto mi pomoże, kto mnie wesprze, kto doda sił
i po prostu będzie... Mam nadzieję, że mój Mąż mnie nie zawiedzie :)