sobota, 27 czerwca 2015

O rozszerzaniu diety przemyśleń kilka...

Już jakiś czas temu przestałam porównywać Olę do jakichkolwiek tabelek oraz norm... mimo, że nie odbiega póki co od nich, to i tak uważam, że każde dziecko jest indywidualne i rozwija się swoim własnym tempem. Jestem jednak bardzo zaskoczona w jak szaleńczym tempie rozwija się Ola. Już niejednokrotnie pisałam, że co rusz zaskakuje nas swoimi nowymi umiejętnościami. Wiem, że przynajmniej do roku czasu, będzie to na porządku dziennym... Cieszę się, bo uwielbiam odkrywać i zdobywać z nią nowe umiejętności :)

Dziś na przykład po raz pierwszy włożyła sobie stópkę do buzi. Ależ to uroczo wyglądało. Mąż bardzo chciał zobaczyć i czekał na tą chwilę, ale gdy go zawołałam, Ola już stópkę zdążyła wyjąć... No nic, może innym razem się uda :)

Powoli zaczynam myśleć o rozszerzaniu diety Oli. Planowałam to zacząć robić po czwartym miesiącu, ale po przeczytaniu kilku artykułów, jednak jeszcze się wstrzymam. Póki co moje mleko jej w zupełności wystarcza, najada się i nie wykazuje jakiś szczególnych cech aby była gotowa na rozszerzanie diety. Będziemy ją obserwować, jeśli wyczujemy ten moment, to zaczniemy podawać pierwsze warzywka. Być może będzie to za miesiąc, a może dopiero po szóstym miesiącu, jak zaleca WHO. W każdym bądź razie nigdzie nam się nie spieszy :)

Chciałabym skorzystać z metody BLW, jednak nie mam nic przeciwko startym warzywkom czy owocom. Chciałabym podawać Oli również warzywka i mięsko w kawałeczkach, ale nie mam nic przeciwko podawaniu jedzenia z łyżeczki. Będę robić tak, aby nam obu było dobrze :) Raczej chciałabym uniknąć przesadnego babrania (czytaj brudzenia) się jedzeniem. Nie mam nic przeciwko temu, jak coś gdzieś spadnie, czy jak dziecko wybrudzi rączki lub buziaczka, no ale żeby tak całe od stóp do głów (bo nie raz oglądam takie przypadki), to nie. Dziękuję bardzo! ;)

A póki co uczymy się pić z kubeczka Doidy cup, na razie moje mleczko, bo próbowałam Oli ostatnio dać wodę, ale niestety nie dało się. Mała pogardziła wodą, wypychała butlę językiem, krzywiła się i nie chciała pić. Ściągnięte na poczekaniu mleko od razu wypiła. Nie dała się oszukać cwaniara jedna! Będziemy jeszcze próbować, może w końcu "posmakuje" jej woda za jakiś czas :)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Czwarty miesiąc już za nami.

Jak do tej pory, ten miesiąc był u nas najbardziej przełomowy, ponieważ w czwartym miesiącu Ola zadziwiała nas coraz to nowszymi umiejętnościami niemalże prawie każdego dnia :)

Do perfekcji opanowała łapanie gryzaków i grzechotek, wkładanie ich do buźki, a także skupianie się na nich i bawienie nimi. Teraz bez problemu potrafi zająć się sobą i swoimi zabawkami przez dłuższą chwilę czy to w leżaczku, czy na macie lub w łóżeczku.

Uuuuuuuuuuwielbia wietrzyć dupkę. Staramy się codziennie, jeśli się nie uda to przynajmniej kilka razy w tygodniu kłaść ją z gołą pupą na podkładzie, na mecie lub na łóżku i bawić się z nią. Wtedy ani pampers, ani spodenki nie ograniczają jej ruchów i wykonuje swoim ciałkiem przeróżne wygibasy. Podczas takich ćwiczeń w połowie trzeciego miesiąca, z dnia na dzień zaczęła pięknie obracać się z pleców na brzuszek. Teraz wystarczy położyć ją na pleckach, jeszcze nie zdążę się odwrócić, a ona już leży na brzuszku.

Ze skupieniem przygląda się swoim stópkom, dotyka je, głaszcze kolanka, uwielbia gimnastykować się. Wiecznie leży z nóżkami ugiętymi na brzuszku... dziewczyny śmieją się, że ćwiczy mięśnie. Nie cierpi za to ubierać się... a w szczególności zakładania wszelakich rękawów. Krzyk, płacz i złości wówczas murowane. Tak samo podczas zmiany pampersa, czy ubierania nie poleży już spokojnie. Lubi wyciągać płatki kosmetyczne z pudełeczka, szeleścić woreczkiem, wyciągać płatki z woreczka, czasem zdarzy jej się wrzucić woreczek z płatkami do miseczki obok, w której znajduje się woda. Ubaw wtedy ma po pachy. Nie raz tak się wyginała, że wsadziła nogę do wody. Zakodowała sobie też, że z tyłu za głową są różne rzeczy i nagminnie wygina całe ciało do tyłu. Nie pomogło nawet usunięcie stamtąd wszystkich rzeczy.

Bardzo garnie się do siadania. W leżaczku, czy na kolanach dźwiga główkę i ramiona do przodu. W gondoli tak samo spokojnie już nie poleży. Co prawda mamy podnoszony podgłówek, ale wtedy zjeżdża z niego i musi jeździć z ugiętymi nóżkami, a mi nie chce się jej co 50 metrów poprawiać. Myślę, że już niebawem przesiądziemy się do spacerówki, tam będzie miała półleżące oparcie i pełną swobodę dla nóżek. Mimo to, nie sadzam jej, bo uważam, że to chyba jeszcze trochę za wcześnie.

Dużo "gaaaada", dużo się śmieje! Jej uśmiech rozpromienia nawet najbardziej pochmurne dni. Wystarczy do niej coś powiedzieć, a od razu cieszy się jej mordka. Na ranem wystarczy podejść do łóżeczka, nie trzeba nawet nic mówić, a ona cała rozpromieniona wita nas uśmiechem :)


A to tak pokrótce dzień z życia 4 miesięcznej Oli. Na pierwsze karmienie budzi się między 4:00, a 5:00, czasem jej się zdarzy nawet koło 6:00. Wówczas z łóżeczka przenoszona jest do naszego łóżka, tam się karmimy i przytulone do siebie zasypiamy. Pobudkę robi między 7:00, a 8:00, czasem zdarzy jej się do ok 9:00 pospać. Myjemy buźkę, przebieramy się i ponownie karmimy. Po karmieniu Ola ląduje w bujaczku, albo na macie, a ja ogarniam siebie. Zazwyczaj po zabawie zaczyna marudzić, więc kładę ją do łóżeczka albo wózka na balkonie, daję smoka, pieluszkę i zasypia. Zdarza się też, że nie marudzi, wówczas, gdy przychodzi kolejna pora karmienia, je i wyruszamy na spacer. Na spacerze ucina sobie krótką drzemkę, a potem podziwia świat z gondoli. Lubi przyglądać się drzewom. Zazwyczaj spacerujemy 2-3 godzinki, więc po powrocie ponownie karmimy się i lądujemy na macie albo łóżku żeby powietrzyć dupkę. Potem jest zabawa, a po zabawie czasem się zdrzemnie chwilkę, czasem nie... Po zabawie standardowo karmienie, po którym wychodzimy zazwyczaj jeszcze na spacerek przed kąpielą. Między 19:00, a 20:00 kąpiemy się, potem pielęgnacja i wreszcie upragniony cycuś na dobranoc. Ola od dłuższego czasu zasypia przy piersi. Po zjedzeniu przekładam ją do łóżeczka, daję buziaczka na dobranoc i tak oto śpi sobie smacznie, do wczesnego ranka. 

czwartek, 18 czerwca 2015

Popołogowo...

Mąż zabrał córcię na spacerek przed kąpielą, więc mam troszkę czasu dla siebie :)

Co prawda połóg zakończył mi się dawno, daaaawno temu... Zresztą jaki połóg przepraszam? Takiego połogu jak miałam, życzę każdej kobiecie. Przypominało mi o nim jedynie krwawienie, które i tak trwało kilka dni i nie było jakoś strasznie obfite, potem miałam jedynie malutkie plamienia. 

Bardzo szybko doszłam do siebie, nie miałam żadnych problemów z opieką nad Olą, mogłam chodzić i siadać nie narzekając na ból, ani ciągnięcie szwów (było ich kilka ze względy na lekkie pęknięcie I stopnia). Nie miałam potrzeby zażywania też żadnych środków p/bólowych... zażyłam jedynie raz Ketonal w wieczór po porodzie, bo czułam dziwne "pulsowanie" w dole i tak mnie to okropnie drażniło. Jednak po tabletce, z Olą przy piersi spokojnie usnęłam :)

Swoją pierwszą wizytę popołogową miałam już ok 6 tygodni po porodzie. Lekarz zbadał mnie i orzekł, że okres połogu można uznać za zakończony. Ucieszyłam się, choć ja ten okres dawno uznałam za zakończony, liczyło się dla mnie tylko to, czy wszystko było dobrze zagojone.

Zaczęłam więc ćwiczyć, bo miałam na koncie zaległe 4 kg. Niestety po kilku tygodniach okazało się, że owe ćwiczenia nie są dla mnie. Powtórzyła się historia, która miała miejsce kilka lat temu, gdy dużo ćwiczyłam... zaczął boleć mnie kręgosłup. Ratuje mnie jedynie basen, ale czy pływając można zrzucić tą oponkę na brzuszku? 4kg jak zostały, tak dalej są i ani drgnąć nie chcą. No nic, trudno... może z czasem uda się je zrzucić. Ważne, że pozostałe 16kg zniknęły niedługo po porodzie.

Myślałam, że może karmienie piersią spowoduje u mnie spadek wagi, ale gdzie tam. To chyba nie możliwe przy moim dziecku, które toleruje czekoladę, ciastka oraz inne różne tego typu smakołyki i nie ma z ich powodu żadnych problemów brzuszkowych. Zatem mogę jeść bez wyrzutów i tu jest problem, bo słodycze to była moja odwieczna pokusa i po prostu czasem nie umiem ich sobie odmówić :(

Jednak ja nie o tym... Na ostatniej wizycie profesor prosił mnie, a żebym 6 tygodni po porodzie do niego przyszła. Przyznam szczerze, że jednak trochę nie było mi po drodze i szkoda było mi pieniążków, skoro wiedziałam, że i tak wszystko jest dobrze. Jednak w końcu zmobilizowałam się, umówiłam się na wizytę i ją odbyłam. Z moją endometriozą niestety nie ma żartów. Póki karmię piersią i nie mam miesiączki, jest dobrze i tak niech będzie jak najdłużej. Schody znaczną się, gdy pojawi się okres. Profesor zbadał mnie, zrobił USG i orzekł, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Póki co hormonów przyjmować nie muszę, ale od razu, gdy pojawi się miesiączka, mam przyjść na wizytę. Cieszę się, że zdecydowałam się na tą wizytę, ponieważ poprzedni lekarz wypisał mi receptę na tabletki antykoncepcyjne dla kobiet karmiących, jednak odwlekałam jej wykupienie i przyjmowanie tego świństwa, no i całe szczęście. Póki co, nie ma jeszcze takiej potrzeby, ale wiem, że niestety jest to nieuniknione w moim przypadku. Prędzej czy później będę musiała zacząć, jeśli będę chciała zajść w ciążę, choć bez problemów za pewne nie obejdzie się. Jednak staram się nie myśleć o tym. Cieszę się tym, co jest teraz. Cieszę się macierzyństwem, a najwyżej potem będziemy się martwić...

wtorek, 16 czerwca 2015

He he heee :)

Uwielbiam, gdy się śmieje, zresztą... która matka tego nie uwielbia? To jeden z najpiękniejszych dźwięków na świecie, taki świadomy, szczery, głośny śmiech... :) Na co dzień Ola jest bardzo pogodną dziewczynką. Najszczęśliwsza jest z samego rana, wtedy wystarczy jedynie podejść do łóżeczka, nie trzeba nawet nic mówić, a ona uśmiecha się. Lubi, gdy się do niej mówi, wówczas też odpowiada uśmiechem. Póki co nie ma problemu z akceptacją obcych, gdy ktoś ją przekupi gadulstwem, również potrafi się uśmiechnąć :) Zobaczymy jak to będzie, gdy ciut podrośnie...? :)

Dzień bez uśmiechu, to dzień stracony! ;)

sobota, 13 czerwca 2015

Na ochłodę... :)

No i znowu się zaczęło! Zawitały upały. Czekałam z utęsknieniem na cieplutkie, letnie dni ale gdy zauważyłam, jak mojemu dziecku one nie sprzyjają, odechciało mi się raz i na zawsze! :)

Dziś prawie cały dzień przesiedziałyśmy w domku. Na szczęście mieszkanie mamy od wschodu, popołudniu na balkonie jest cień, jest przyjemnie i chłodno, więc można spokojnie sobie posiedzieć przy kawusi albo tak jak Ola, przy cycusiu :)

Na spacer wyszłyśmy dopiero po 18:00, gdy nie było już takiego skwaru. Ola wyjątkowo przespała 2h. Wróciłyśmy o 20:00, tatuś od razu ją wykąpał, potem pielęgnacja, jedzonko i dziecię smacznie śpi już od 45min w łóżeczku. O dziwo bardzo szybko zasnęła przy piersi i nawet nie wierciła się, gdy ją odkładałam do łóżeczka :)

A to wszystko zapewne za sprawą naszego dzisiejszego wypadu na basen. Jak co tydzień wyruszyliśmy o 10:00 na zajęcia. Dzisiaj było jeszcze lepiej niż ostatnio. Były wierszyki, polewanie wodą, różne ćwiczenia, nurkowanie, a na koniec zabawa na macie :)

czwartek, 11 czerwca 2015

Na brzuszku... :)

Ola nauczyła się 4 dni temu przewracać i obecnie wystarczy położyć ją na pleckach, a ona od razu, nim się obejrzę, fika na brzuszek. Świat z pozycji na brzuszku jest teraz o wiele ciekawszy :)

Cieszę się bardzo, że tak ładnie się rozwija, mimo swoich gabarytów. Lekarz wczoraj na kwalifikacji przed szczepieniem zaznaczył, że motorycznie może się troszkę wolniej rozwijać przez swoją wagę, ale gdy zaczął ją badać, zdziwił się i zmienił zdanie. Ola mocno dźwiga już główkę, ładnie się obraca, jest aktywna i żadne fałdki, ani duża masa ciała jej w tym nie przeszkadzają. Doktor powiedział, że to prawdziwy okaz dużej, silnej i zdrowej dziewczynki :)

Kocham ją najmocniej na świecie, od pierwszych chwili narodzin i to oczywiste, że nie zamieniłabym jej na żadne inne dzieciątko, ale nie ukrywam, że wkurza mnie, jak ciągle słyszę od innych na jej widok "ale grubiutka, jaka duża, ale ma pucki, itd...". No tak, jest długa (70cm), waży dużo (7400g), więc wyróżnia się wśród rówieśników, choć wczoraj już spadła z siatki centylowej i jest teraz między 90, a 97 centylem. Zdecydowanie jednak wolę by była przy górnej granicy, niżeli miałaby być niejadkiem i źle przybierać na wadze. Być może waga teraz zacznie się powoli normować i wzrastać wolniej, ona też zrobiła się teraz bardziej żywa i ruchliwa. Najważniejsze, że nie ma problemów z jedzeniem, ładnie ssie, nie robi cyrków przy jedzeniu, nie mamy problemów z laktacją i wcale nie wisi na cycku, tylko je jak standardowy niemowlak co 3h, czasem nawet co 4h, a w nocy ma jedynie jedną pobudkę od 20-21, przeważnie o 4, czasem 5, a ostatnio nawet zdarzyło się o 6 rano. Jak dla mnie, jest idealna w każdym calu :)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Nasz mały Aniołek

Była niedziela, piękna, ciepła i słoneczna... Od godziny 8:00 wszyscy krzątali się już po mieszkaniu, a Ola rozsyłała uśmiechy na prawo i lewo. Ucieszyło mnie to niezmiernie, ponieważ przez ostatnie bardzo gorące dni mała była bardzo marudna i niespokojna, nie chciała za bardzo spać w ciągu dnia i przez to była umęczona. Upały ewidentnie jej nie służą.

Na wieszaczku przygotowana była cudna, biała sukienka z kokardką, cieniutkie rajstopki, opaska oraz robiony na drutach do później nocy przez moją mamę, pudrowo-różowy sweterek :)

Tak, to właśnie wczoraj Ola obchodziła swoje Święto, wstąpiła do grona Dzieci Bożych. Całą mszę była niesamowicie grzeczna. Zasnęła tuż przed rozpoczęciem, obudziła się na kazaniu i grzecznie bawiła żyrafką. Polewani główki wodą święconą nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Po całej uroczystości udaliśmy się na poczęstunek do restauracji. Jedzonko było przepyszne, panowała bardzo miła atmosfera, Ola w dalszym ciągu była grzeczna i pozwoliła nam świętować swój wielki dzień.

Wiem, że to tylko małe, niewinne dziecko... że jaka by nie była, czy grzeczna, czy nie, kochałabym ją ponad wszystko, jednak wczoraj była niesamowita, a ja pękałam z dumy, że mam taką córeczkę. Wieczorem, po kąpieli, kiedy spokojnie ssała pierś, zaczęłam nucić jej piosenki. Nagle popatrzyła mi w oczy. Nie uśmiechała się, ale miała takie głębokie, spokojne spojrzenie, jakby chciała powiedzieć "Kocham cię mamo". Patrzyłyśmy tak sobie w oczy prawie przez minutę, ciesząc się tą chwilą. W pewnym momencie pociekły mi łzy po policzkach. Wzruszyłam się. Dziękowałam Bogu za nią, za ten mały Cud, którym nas obdarzył, a ona w tym czasie usnęła w moich ramionach...

Kocham Cię Córeczko nad życie!

piątek, 5 czerwca 2015

Wyjazd poza miasto

Dzień rozpoczęliśmy od pierwszej "nocnej" pobudki o 5:30. Przygarnęłam Olę do nas do łóżka, przytuliłam do piersi i zasnęłyśmy po kilkunastu minutach. Obudził nas o 8:00 poranny uśmiech naszej córki. Po śniadanku udaliśmy się do Kościoła, a następnie spacerkiem wróciliśmy się do domku.

Od kilku dni chodziło mi po głowie, aby w Boże Ciało, gdy pozwoli na to pogoda, udać się gdzieś poza miasto i odpocząć. Niestety mama szła na noc, więc wyjazd z rodzicami musieliśmy odpuścić. Okazało się jednak, że długo czekać nie musiałam. Zorganizowaliśmy kolejny wyjazd integracyjny z dziewczynami z osiedla, dzieciakami i mężami. Udaliśmy się wspólnie na piknik 25 km od Warszawy.

Wyjazd był naprawdę udany. Najpierw pospacerowaliśmy po parku, potem rozłożyliśmy się na trawce i odpoczywaliśmy, a na końcu poszliśmy zjeść obiad. Po powrocie panowie jeszcze posiedzieli na ławeczkach koło bloku, a panie udały się do domów kąpać i karmić swoje pociechy.

Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni. Zdecydowanie takie wyjście trzeba znów powtórzyć. Tym razem bliżej, chociażby do naszego Parku Górczewskiego i koniecznie nie możemy zapomnieć kart i gier :)

środa, 3 czerwca 2015

Dokładnie rok temu...



... a ja mam wrażenie, jakby dopiero wczoraj, wykonałam pierwszy test ciążowy i ujrzałam najpiękniejsze, długo wyczekiwane dwie kreseczki.

Dnia 3 czerwca popołudniu zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy. Pamiętam, że siedziałam wtedy w kuchni i gotowałam obiad. Miałam trochę podły humor, dół mnie dopadł, brzuch i piersi pobolewały jak na okres, wiedziałam, że ten dzień wkrótce nadejdzie. Koleżanka również nie miała dobrego nastroju, jednak zawsze potrafi wykrzesać resztki sił, mimo tego że świat jej się wali, by pocieszyć i powiedzieć kilka ciepłych słów. Obie stwierdziłyśmy, że chyba najwyższa pora udać się do psychologa. Ona ze swoimi rodzinnymi problemami, ja choć z lepszym nastawieniem do życia, to mimo jeszcze od czasu, do czasu napadami smutku i żalu... 

Po rozmowie odłożyłam telefon i tak siedząc na krześle rozmyślałam... W końcu stwierdziłam, że koniec z tym zadręczaniem. Koniec skupiania się na ciąży, na dziecku, w końcu życie trwa dalej! Postanowiłam zużyć ostatni test ciążowy, który zalegał w kosmetyczce, aby nie nakręcać się, że może jednak warto jeszcze troszkę poczekać, że może jednak tym razem się udało, przecież nie od razu test wychodzi pozytywny. Chciałam go zużyć jak najszybciej i obiecałam sobie, że nie wydam już ani złotówki na żaden test. 

Szybko i sprawnie zrobiłam to co trzeba, odczekałam te 5 minut czekając nie wiadomo na co, bo przecież druga kreska nagle się nie wyczaruje, a tymczasem po spojrzeniu na test zgłupiałam! Byłam pewna, że mam jakieś zwidy, że to niemożliwe... Coś tam było, blade bo blade, ledwo widoczne, byłam pewna, że na pewno coś mi się przewidziało. Poszłam do kuchni do okna, gdzie było lepsze światło i przekonałam się, że jednak chyba mi się nic nie przewidziało. Faktycznie druga kreska pojawiła się, ledwo widoczna, ale była :)

Serce momentalnie zaczęło dudnić mi w piersi. Nie spodziewałam się takiego widoku. Ogarnął mnie szok i panika! Siedziałam tak przez dłuższą chwilę na krześle zawieszona i nie wierzyłam w to, co właśnie ujrzałam. Tego dnia miałam dyżur popołudniowy w przychodni. Pomyślałam sobie, że przed pracą wstąpię do apteki, kupię drugi test, zrobię następnego dnia na czczo, tak jak trzeba i zobaczymy co wyjdzie.

Całą noc nie mogłam spać, buzowało we mnie mnóstwo emocji... w końcu udało mi się zasnąć sama nie wiem kiedy, ale i tak wstałam przed budzikiem. Popędziłam do łazienki, zrobiłam test i nie miałam już żadnych wątpliwości. Wbiegłam do pokoju i oznajmiłam śpiącemu mężowi że jestem w ciąży! Wystraszył się nie na żarty, był w szoku chyba większym niż ja, dnia poprzedniego... Tego dnia miałam również ranek w przychodni, poprosiłam koleżanki o pobranie BetaHCG i wieczorem tylko potwierdziło się to, co było przecież już oczywiste... 

3 czerwca, dokładnie rok temu rozpoczęliśmy naszą wspólną i bardzo wyczekiwaną przygodę życia... :)

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Ola też ma swoje małe święto :)

Dnia dzisiejszego nasza córeczka obchodzi swój pierwszy Dzień Dziecka :)

Lubię obdarowywać naszą Olę wszelkimi prezentami, czy to takimi najdrobniejszymi, czy też większymi. Zawsze gdy jestem na zakupach, myślę również o niej. Oczywiście wszystko w granicach normy, bo nie lubię wydawać pieniędzy niepotrzebnie... ale wiadomo, zawsze jakaś okazja się znajdzie i myślę, że większość mamuś wie, co mam na myśli :)

W Dniu Dziecka oczywiście nie mogło zabraknąć prezentów. Oleńka otrzymała od nas podusię. Dziecię nasze niesamowicie garnie się już do siadania, dźwiga i podnosi główkę non stop i nie lubi jeździć na płasko w gondolce, dlatego prawie zawsze ma lekko uniesiony podgłówek. Zakupiłam więc podusię, żeby miała ciut uniesioną główkę, choć patrząc w jak ekspresowym tempie rośnie, niedługo pewnie będziemy musieli przesiąść się do spacerówki, ponieważ Ola w gondoli już niedługo się nie zmieści.

Już od dłuższego czasu duuużo się ślini. Zaczęła też ładnie łapać wszystko w rączki, a wiadomo... co do rączki, to do buzi... Ma już kilka zabaweczek, którymi chętnie się bawi... ale postanowiłam, że do kolekcji dołączy jeszcze gryzak. Jest miękki i przyjemny w dotyku, mam nadzieję, że sprawdzi się idealnie do masażu dziąsełek :)

Czego mogę życzyć mojej córeczce? Przede wszystkim zdrówka, zdrówka, zdrówka... i tej pogody ducha, którą w sobie ma, by nigdy jej nie zabrakło :)

Sądząc po mince, Ola z prezentów jest zadowolona, a przynajmniej z gryzaczka :) Cały czas odkąd dostała, miętosi go w buziaku :) Cieszę się, że pieniążki nie poszły na marne, bo ktoś może stwierdzić, że wydawanie pieniędzy na takie małe coś, nie jest warte. Jak widać u nas ta must have "zabawka" ostatnich czasów, sprawdziła się, bo zwykłym gryzakiem z wodą tak się nie bawi. Tamten z kolei przyda nam się, gdy przyjdzie czas ząbkowania, ponieważ można go schładzać w lodówce :)

I pogodę mamy rewelacyjną, więc zaliczamy drugi długi spacer :)